Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/51

Ta strona została przepisana.
—   41   —

Wolumnia.  Tytus Larcyusz pisze, że się starli, ale że Aufidiusz tył podał.
Menen.  A nie miał czasu do stracenia, za to mu ręczę. Gdyby mu był kroku dotrzymał, nie chciałbym być w jego skórze za wszystkie kufry Koryolów i za wszystko złoto w nich zamknięte. Czy wie o tem senat?
Wolumnia.  Idźmy, moje panie. Tak jest, wie o wszystkiem. Senat odebrał list od naczelnika, w którym mojemu synowi przypisuje całą chwałę tej wyprawy. W tej wojnie prześcignął dwakroć poprzednią swoją dzielność.
Walerya.  To prawda, że cudowne rzeczy o nim opowiadają.
Menen.  Cudowne, ręczę wam za to, a kupił je za gotowe pieniądze.
Wirgilia.  Daj Boże, aby wiadomości były prawdziwe!
Wolumnia.  Prawdziwe? A to co znowu?
Menen.  Prawdziwe? Gotowy jestem przysiądz, że prawdziwe. A gdzie ranny? (Do trybunów, którzy występują naprzód sceny) Boże zachowaj wasze wielebności! Marcyusz wraca; ma nowe powody dumy. A gdzie rany?
Wolumnia.  W ramię i lewą rękę. Zostaną mu głębokie szramy do pokazania ludowi, gdy się będzie ubiegał o godność mu należną. Już przy wygnaniu Tarkwiniusza siedm ran otrzymał.
Menen.  Jedną w szyję, a dwie w udo; a więc znam ich teraz dziewięć.
Wolumnia.  Przed ostatnią wyprawą dwadzieścia pięć ran na sobie nosił.
Menen.  Będzie ich teraz dwadzieścia siedem, a każda była nieprzyjaciela grobem. (Słychać za sceną krzyki i trąby). Cicho! Czy słyszycie trąby?
Wolumnia.  To Marcyusz przybywa: poprzedzają go krzyki, a zostają za nim łzy.

Śmierć, ten duch czarny; w dłoniach jego leży:
Tłumy padają, gdzie dłoń ta uderzy.

(Odgłos trąb i bębnów. Wchodzą: Kominiusz, Tytus Larcyusz, między nimi Koryolan z dębowym wieńcem na głowie, za nimi Oficerowie i Żołnierze, Herold).

Herold.  Wiedzcie, Rzymianie, że Marcyusz sam jeden