Buchnie płomieniem, który go poczerni
Na wieczne czasy. (Wchodzi Posłaniec).
Brutus. Jaką wieść przynosisz?
Posłaniec. Do Kapitolu senat was zaprasza.
Zdaje się Marcyusz zostanie konsulem.
Widziałem niemych, jak tłumami biegli,
By go zobaczyć, ślepych, by go słyszeć;
Nasze matrony i młode dziewice
Pod nogi jego w przechodzie ciskały
Swe szarfy, chustki, swoje rękawiczki;
Jak przed posągiem Jowisza panowie
Czoła chylili, a pospólstwa czapki
I krzyki były jak deszcz i jak grzmoty.
Nic podobnego nie widziałem nigdy.
Brutus. Do Kapitolu! Niech oczy i uszy
Na wszystko będą otwarte i baczne,
Serce gotowe na wszystkie wypadki.
Sycyn. Więc idźmy. (Wychodzą).
1 Woźny. Śpiesz się, bo tylko co ich nie widać. Ilu jest kandydatów do konsularnej godności?
2 Woźny. Trzech, powiadają; ale ogólne jest mniemanie, że Koryolan będzie wybrany.
1 Woźny. Dzielny to żołnierz, szkoda tylko, że okrutnie dumny, a do pospolitego ludu nie ma serca.
2 Woźny. Wyznam ci szczerze, że bywali wielcy ludzie, którzy pochlebiali ludowi a nie mieli do niego nigdy serca, a są inni, do których lud nie ma serca, choć sam nie wie dlaczego. Tak więc jeśli lud do jednych ma serce, nie wiedząc dlaczego, to znowu nienawidzi drugich dla żadnej lepszej przyczyny. Koryolan przeto, nie troszcząc się ani o jego miłosc, ani o jego nienawiść, dowodzi, że zna doskonale jego naturę i nie kryje się z tem w swojej szlachetnej obojętności.