Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/57

Ta strona została przepisana.
—   47   —

Niech cię nie trwoży rozwlekłości zarzut;
Daj nam powody myśleć, że na środkach
A nie na chęciach nagrody nam zbywa.
A wy, obrońcy ludu, raczcie teraz
Przychylne ucho skłonić do powieści,
Potem przez wasze uprzejme wstawienie
Otrzymać chętne przyzwolenie ludu
Na to, co senat za stosowne uzna.
Sycyn.  W podobnej sprawie miły nam jest udział,
I serca nasze gotowe są poprzeć
Szlachetny przedmiot naszego zebrania.
Brutus.  Cobyśmy chętniej jeszcze zrobić chcieli,
Gdyby lud trochę wyżej cenić raczył,
Niż dotąd cenił.
Menen.  Nie o to rzecz idzie;
Lepiejbyś zrobił, gdybyś cicho siedział.
Czy chcecie teraz Kominiusza słuchać?
Brutus.  Chętnie. Lecz moje było zastrzeżenie
Bardziej do rzeczy, niż twoja nagana.
Menen.  On lud nasz kocha; nie wymagaj tylko,
Żeby koniecznie za pan brat żył z ludem.
Teraz słuchajmy. (Wstaje Koryolan i chce wychodzić).
Nie, nie, zostań, proszę.
1 Senator.  Nie wstydź się słuchać powieści o czynach,
Któreś szlachetnie dokonał.
Koryolan.  Przebaczcie!
Wolałbym goić na nowo me rany,
Niż słuchać, jak je w boju otrzymałem.
Brutus.  Pochlebiam sobie, że cię wyganiają
Nie moje słowa.
Koryolan.  O nie, choć wyznaję,
Skąd mnie wygonić oręż nie był w stanie,
Wygnały słowa. W tem, co powiedziałeś,
Obrazy niema, bo niema pochlebstwa.
Co do twojego ludu, lud twój kocham
Ile wart tego.
Menen.  Proszę, tylko usiądź.
Koryolan.  O, jabym wolał raczej siąsć na słońcu