Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/59

Ta strona została przepisana.
—   49   —

Nie łatwiej morskich chwastów targa sploty,
Jak on w pochodzie wrogów łamał szyki.
Miecz jego wszędzie wybił śmierci pieczęć,
Kędy uderzył; od stopy do głowy
Krwią był oblany; wszystkim jego ruchom
Krzyk konających dziko towarzyszył.
Sam jeden przeszedł groźną miasta bramę,
Wyrąbał na niej znaki przeznaczenia;
Sam, bez pomocy, do swoich powrócił,
Stanął na czele świeżego oddziału,
I jak planeta na miasto uderzył,
I miasto zdobył. Wtem nagle krzyk boju
Uderzył znowu czujne jego ucho,
I zaraz dusza znużonego ciała
Zdwoiła siły, i rzucił się w zamęt,
I po dymiących trupach szedł bohater,
Jakby chciał wszystko rozbić i powalić.
Póki panami nie byliśmy miasta
I placu boju, nie wstrzymał się chwili,
Żeby odetchnąć.
Menen.  O dzielny wojownik!
1 Senator.  Na zaszczyt, który udzielić mu chcemy,
W pełnej on mierze zasłużył.
Kominiusz.  Z pogardą
Łupy odrzucił, a na kosztowności
Jakby na podłe ziemi błoto patrzył.
Dar skąpca jego przechodzi żądania;
Czynić jest czynów jego już nagrodą,
Na ich spełnienie chętnie czas poświęca.
Menen.  Mąż to szlachetny. Już czas go przywołać.
1 Senator.  Kory olana zawezwij.
1 Woźny.  Nadchodzi. (Wchodzi Koryalan).
Menen.  Koryolanie, senat chce ci przyznać
Z radosnem sercem godność konsularną.
Koryolan.  Ja mu poświęcam służby me i życie.
Menen.  Tylko do ludu mówić ci zostaje.
Koryolan.  Pozwólcie, proszę, zwyczaj ten przeskoczyć.
Nie jestem w stanie suknię wdziać ubogą,