Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/70

Ta strona została przepisana.
—   60   —

Patrzcie, to trybuni,
Gęby pospólstwa wymowne języki!
Jak gardzę nimi! bo widzę pyszałków
Odzianych władzą nad ludzką cierpliwość.
Sycyn.  Ni kroku dalej!
Koryolan.  Co się to ma znaczyć?
Brutus.  Każdy krok dalej nieszczęście przybliża.
Koryolan.  Skądże ta zmiana?
Menen.  Wytłómacz się jaśniej.
Kominiusz.  Czyż nie jest szlachty i ludu wybrańcem?
Brutus.  Nie, Kominiuszu.
Koryolan.  Czym dzieci miał głosy?
1 Senator.  Ustąpcie z drogi, idziemy na rynek.
Brutus.  Cały lud przeciw niemu rozjątrzony.
Sycyn.  Stójcie, lub niechęć, dla lada przyczyny,
W bunt się przemieni.
Koryolan.  Wszak to trzoda wasza.
Jakże dać prawo głosowania ludziom,
Co kłamstwo własnym zadają językom?
Wy, co jesteście gębą tego tłumu,
Czemu ich zębów nie trzymacie w ryzie?
Nie podszczuliścież ich do tego sami?
Menen.  Miarkuj się, miarkuj!
Koryolan.  To wyraźny spisek,
Żeby dyktować prawa patrycyuszom.
Chcecież się poddać i żyć pośród tłuszczy,
Niezdolnej słuchać, ani rozkazywać?
Brutus.  Nie mów o spiskach. Lud jest oburzony,
Boś z niego szydził; niedawnymi czasy,
Gdy mu bezpłatnie rozdawano zboże,
Szemrałeś, mówców ludu szkalowałeś,
Że to pochlebcy, że to wrogi szlachty.
Koryolan.  Toć o tem dawno wiedzieli.
Brutus.  Nie wszyscy.
Koryolan.  Czyś raportował i teraz rzecz całą?
Brutus.  Ja, raportować?
Koryolan.  Zdolnyś do tej roli.
Brutus.  Tobie przynajmniej zdolny dać naukę.