Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/72

Ta strona została przepisana.
—   62   —

Kuć będą słowa na ten trąd przeklęty,
Którym się brzydzim, chociaż dobrowolnie,
Zda się, szukamy, jak się nim zarazić.
Brutus.  Mówisz o ludzie, jakbyś sam był bogiem,
A nie człowiekiem ułomności pełnym.
Sycyn.  Byłoby dobrze o całej tej sprawie
Lud zawiadomić.
Menen.  Co? o jego gniewie?
Koryolan.  Gniewie? Nie, gdybym nawet był spokojny,
I tak cierpliwy, jak sen o północy,
Jowisz mi świadkiem, myślałbym to samo!
Sycyn.  Myśl to zatruta, która musi zostać
We swojem własnem zatrutem naczyniu,
Żeby zgnilizny nie poniosła dalej.
Koryolan.  Ha, musi zostać! Jakto, czy słyszycie
To musi tego Trytona kiełbików?
Kominiusz.  To forma prawych jest wyroków.
Koryolan.  Musi!
O patrycyusze, dobrzy lecz niemądrzy,
O nieroztropny, dostojny senacie,
Jakżeście mogli pozwolić tej hydrze
Wybrać trybuna, który swojem musi
(On, tylko trąbka potwory wrzaskliwa)
Śmie wam powiedzieć, że słów swych potęgą
Na rów przemieni prąd waszej powagi,
Wasze koryto na swoje obróci?
Jeśli ma władzę, to bezsilne szyje
Ugnijcie kornie, jeżeli jej nie ma,
Wręcz niebezpieczną odrzućcie łagodność.
Jeśli wam było szkołą doświadczenie,
Nie idźcie śladem głupiego szaleńca,
Gdy nie, to krzesła dajcie im przy sobie.
Na plebejuszów zmienicie się motłoch,
Jeśli się oni zmienią w senatorów,
A są już nimi, skoro, ile razy
Głosy się wasze z ich głosami zetrą,
Głos ich ma górę. Lud ma swych wybrańców,
A jeden taki jak ten swojem musi