Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/78

Ta strona została przepisana.
—   68   —

Kominiusz.  Idźmy tylko.

(Wychodzą: Kominiusz, Koryolan i inni).

1 Patryc  Człowiek ten własną zrujnował fortunę.
Menen.  To zbyt szlachetna dla tej ziemi dusza.
Trójząb Neptuna, Jowisza pioruny
Nie przymusiłyby go do pochlebstwa.
Co w sercu, to jest u niego na ustach;
Co mu wre w piersiach, język musi wypluć,
A uniesiony gniewem zapomina,
Że słyszał kiedy o śmierci. (Wrzawa za sceną).
Wracają.
2 Patryc.  Wolałbym, żeby wszyscy byli w łóżkach.
Menen.  Lub na dnie Tybru. Lecz czemuż, do kata,
Nie mógł przemówić do nich z uprzejmością?

(Wchodzą: Brutus, Sycyniusz i Pospólstwo).

Sycyn.  Gdzie jest ta żmija, co chciała przed chwilą
Wyludnić miasto, i sama być wszystkiem?
Menen.  Zacny trybunie —
Sycyn.  Ze skały Tarpejskiej
Strącony będzie bez żadnej litości.
Prawu się oparł, prawo też go wyda
Publicznej zemście bez dalszych zachodów,
Gdy się publicznej władzy chciał urągać.
1 Obyw.  Dowie się teraz, że naszym językiem
Nasi trybuni, a my ich prawicą.
Kilku.  Dowie się, ręczę.
Menen.  Panowie! panowie!
Sycyn.  Cicho!
Menen.  Źle robisz, że podszczuwacz łaję,
Gdy ci polować należało w miarę.
Sycyn.  Jak śmiałeś pomódz zdrajcy do ucieczki?
Menen.  Jak znam przymioty i cnoty konsula,
Tak znam i wady —
Sycyn.  Jakiego konsula?
Menen.  Koryolana.
Brutus.  On konsul?
Kilku.  Nie! nie! nie!
Menen.  Jeśli trybuni, jeśli lud dostojny