Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/83

Ta strona została przepisana.
—   73   —

Czy wolisz gniewem motłoch niepokoić,
Niż miłość jego odzyskać pochlebstwem
I uratować, co ruiną grozi?
Menen.  Szlachetna pani! Idźmy! Mów uprzejmie.
Nietylko klęskę obecną odwrócić,
Lecz i minione złe możesz naprawić.
Wolumnia.  Tak jest, mój synu, błagam cię, idź do nich
Z tą czapką w ręce, i tak nią kłaniając,
Kolano ugnij; bo w podobnej sprawie
Gest jest wymową; gawiedź pospolitą
Łatwiej przez oko niż ucho przekonać.
Kiwając głową i bijąc się w piersi,
Na znak, że karzesz serca swego dumę,
Bądź tak pokorny, jak dojrzała morwa,
Co ledwo palcem dotknięta, upada;
A potem dodaj, żeś jest ich żołnierzem;
Urosły w bojach nie znalazłeś pory,
Ćwiczyć się w formach uprzejmej względności,
Których, wyznajesz, mieli prawo żądać,
A których tobie użyć należało,
Gdyś na ich przyjaźń starał się zarobić,
Lecz że na przyszłość na ich tylko służbę
Poświęcisz twoje zdolności i siły.
Menen.  Idź za jej radą, a serce ich twoje,
Bo tak są chętni proszącym przebaczyć
Jak dla najbłahszej dąsać się przyczyny.
Wolumnia.  Słuchaj nas, błagam, choć wiem, żebyś wolał
W ognistą przepaść za wrogiem się rzucić,
Niż mu w kwiecistej pochlebiać altanie.

(Wchodzi Kominiusz).

Otóż Kominiusz.
Kominiusz.  Właśnie z rynku wracam.
Szukaj ratunku lub w przyjaciół sile,
Albo w krwi zimnej, albo w oddaleniu;
Wszystko wre gniewem.
Menen.  Kilka słów uprzejmych —
Kominiusz.  Może wystarczyć, byle dumną duszę
Chciał do nich ugiąć.