Obywatel. Tu właśnie, przed tobą.
Koryolan. Przyjmij me dzięki za dobrą usługę.
O świecie, jakże ślizkie twoje drogi!
Dwaj przyjaciele ślubni, którzy, zda się,
W dwóch piersiach jedno tylko serce noszą,
Dzielą dom, łoże, uczty i zabawy,
I jak bliźnięta żyją nierozdzielni,
Godzina potem, kłócą się o szeląg,
I wieczna odtąd dzieli ich nienawiść.
To wrogi znowu dwa nieprzejednane,
Knujące spiski wśród nocy bezsennych,
Jakby się zdradą podejść, jak się pojmać,
Nagle, dla przyczyn niewartych łupiny,
Przyjaźń kojarzą, dzieci swoje żenią.
Tak ja, rodzinne miasto nienawidzę,
Przenoszę miłość na wrogów mych miasto.
Wejdę — jeżeli życie mi odbierze,
Wymierzy tylko świętą sprawiedliwość,
Gdy przyjmie, ziemi jego będę służył (wychodzi).
1 Sługa. Wina! wina! wina! A cóż to za służba! Zdaje się, że wszyscy nasi ludzi posnęli.
2 Sługa. Gdzie Kotus? Pan go woła. Kotus!
Koryolan. Gmach piękny! Uczta wyśmienicie pachnie;
Lecz nie wyglądam na uczty tej gościa.
1 Sługa. Czego potrzebujesz, przyjacielu? Skąd jesteś? Niema tu dla ciebie miejsca! Wynoś się stąd, jeśli łaska!
Koryolan. Nie zasłużyłem na lepsze przyjęcie,
Ja, Koryolan. (Wraca drugi Sługa).