Pandarus. Czy znasz muzykantów?
Sługa. Bardzo dobrze.
Pandarus. Komu grają?
Sługa. Słuchaczom, panie.
Pandarus. Dla czyjej przyjemności, przyjacielu?
Sługa. Dla mojej, panie, i dla przyjemności amatorów muzyki.
Pandarus. Widzę przyjacielu, że się nie rozumiemy; ja nazbyt dworski, a ty nazbyt bystry. Na czyje żądanie ludzie ci grają?
Sługa. Teraz przynajmniej wiem, o co idzie, panie. Otóż ludzie ci grają na żądanie mojego pana, Parysa, który jest tu osobiście, a z nim śmiertelna Wenus, kwintessencya piękności, niewidoma dusza miłości.
Pandarus. Kto, synowicą moja, Kressyda?
Sługa. Nie, panie, Helena. Czy nie mogłeś się domyślić z przypisanych jej przymiotów?
Pandarus. Zdawałoby się przyjacielu, że nie widziałeś Kressydy. Przychodzę rozmówić się z Parysem w interesie księcia Troila. Wpadnę na niego bez ceremonii, bo interes gorący.
Sługa. Interes gorący! co za frazes niedowarzony!
Pandarus. Piękne pozdrowienie, tobie, pani, i całej tej pięknej kompanii; niech piękne życzenia prowadzą was pięknie, w pięknej mierze do pięknego celu, a przedewszystkiem dla ciebie, piękna królowo, niech piękne myśli pięknem będą wezgłowiem!
Helena. Drogi panie, jak widzę, jesteś pięknych słów pełen.
Pandarus. Mówisz, słodka królowo, jak twoja piękna wola. Piękny książę, doskonała muzyka ucięta.
Parys. A ty ją uciąłeś, kuzynie; musisz ją teraz naprawić, musisz ją nadsztukować własną sztuką. Helko, to człowiek pełen harmonii.
Pandarus. Nie, pani, bynajmniej, na uczciwość.
Helena. O panie —
Pandarus. Głos mój przykry, możesz mi wierzyć, bardzo przykry.
Parys. Doskonale! Wiemy, że tak mówisz czasami przez kaprys.