Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/180

Ta strona została przepisana.

Przez usta zimne słanych do ich bóstwa,
Z moich cię objęć wyrywają mściwie.
Kressyda.  Jakto? Czy bóstwo może być zazdrosne?
Pandarus.  Że może, mamy tego teraz dowód.
Kressyda.  Prawdaż, że Troję muszę dziś opuścić?
Troilus.  Okrutna prawda!
Kressyda.  I mego Troila?
Troilus.  Musisz opuścić Troję i Troila.
Kressyda.  Byćże to może?
Troilus.  Opuścić natychmiast.
Los nam zawistny pożegnać się broni,
Jednej ubogiej odmawia nam chwili,
Usta odrywa od ust bez litości,
Na jeden uścisk nawet nie pozwala,
Morduje śluby, wprzód, nim je do życia
Westchnienie z głębin serca wyprowadzi.
My, cośmy siebie tylu westchnień kosztem
Kupili wzajem, musim się dziś sprzedać
Za jęk ubogi, ledwo dosłyszany;
Bo z rozbójnika pośpiechem czas srogi
Bogatą kradzież, sam nie wie, jak grabi,
I pożegnania, bez liczby jak gwiazdy,
Każde osobnym znaczone całunkiem,
Wszystkie na jedno zimne „bądź zdrów!“ składa,
Ledwo na jeden przyzwala całunek
Głodny, łez naszych zaprawny goryczą.
Eneasz  (za sceną). Książę, czy dama gotowa do drogi?
Troilus.  Czy słyszysz? Mówią, że Geniusz „przyjdź!“ woła
Na tych, co nagłą zginąć mają śmiercią.
Idź do nich, powiedz, że przyjdę za chwilę.

Pandarus.  Gdzie są łzy moje? Deszczu mi trzeba, żeby ten wicher uciszyć, inaczej wyrwie mi serce z korzeniem.

(Wychodzi).

Kressyda.  Jakto? Iść muszę do greckich namiotów?
Troilus.  Niema lekarstwa.
Kressyda.  Płacząca Kressyda
Między tłum Greków szczęśliwych, wesołych?
Ujrzym się znowu?