A, żeby grzech wasz do reszty okupić,
Ze wszystkich ulic zgromadźcie biedaków,
Nad brzegiem Tybru idźcie spólnie płakać,
Aż fale jego, łez potokiem wzdęte,
Dosięgną znaku największych wylewów.
Patrz, jak zły kruszec słowem dal się zmiękczyć;
Uciekli milczkiem w swej winy uczuciu.
Ty idź tą stroną do wzgórz Kapitolu,
Ja tamtą pójdę; gdy znajdziesz po drodze,
Zdzieraj z posągów świąteczne ozdoby.
Marullus. Będzież nam wolno? Wszak dziś, jak wiesz dobrze,
Obchodzą w Rzymie święto Luperkaliów.
Flawiusz. Nie zważaj na to; niechaj żaden posąg
Nie nosi znamion Cezara trofeów.
Ze wszystkich ulic pozmiatam hołotę,
I ty, gdzie znajdziesz, porozganiaj tłumy,
Z skrzydeł Cezara rwij rosnące pióra,
Ażeby średnim podlatywał szlakiem;
Inaczej bowiem w chmurach z ócz nam zniknie,
Zegnie nam karki niewolniczą trwogą. (Wychodzą).
Cezar. Kalpurnio —
Kaska. Cicho! bo Cezar chce mówić.
Cezar. Kalpurnio —
Kalpurnia. Słucham.
Cezar. Stań na środku drogi,
Po której będzie przebiegał Antoniusz.
Antoni!
Antoniusz. Jaka wola twa, Cezarze?