Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/241

Ta strona została skorygowana.
—   231   —

Jakoż okrutne zawyły już burze,
Przepaść na dole a piorun na górze,
Aż biedny okręt rozdąsane fale
Rozbiły wkońcu na podwodnej skale.
Cnotliwym księciem, jakby dla igrzyska,
Szalona burza w wszystkie strony ciska;
Wszystko zginęło przez nawy rozbicie,
Za skarb jedyny zostało mu życie,
Aż go bałwany, sprawą bożej łaski,
Rzuciły wkońcu na wybrzeżne piaski.
Gower zamilcza, co się potem stało,
Bo sami sprawę zobaczycie całą. (Wychodzi).

SCENA I.
Pentapolis.
(Wchodzi Perykles zmoczony).

Perykles.  Uśmierzcie dąsy, gniewne niebios gwiazdy,
Pomnijcie wichry, deszcze i pioruny,
Że wam się oprzeć człowiek nie jest zdolny;
Ja też, jak mojej przystoi naturze,
Waszej się woli poddaję. Niestety!
Morze mnie gniewne rzuciło na skały,
Na to mi tylko zostawiając duszę,
Bym lepiej śmierci blizkiej czuł katusze.
Waszej potędze niech dość na tem będzie,
Że księciu całe wydarłyście mienie;
Dziś was o jedną tylko łaskę proszę,
Niech umrę na tych wybrzeżach w pokoju.

(Wchodzą trzej Rybacy).

1 Rybak.  Hola! ho! Serdelko!
2 Rybak.  Przybywaj zabrać sieci.
1 Rybak.  Czy wiesz ty co, Gaciłacie!
3 Rybak.  Co takiego, panie majstrze?
1 Rybak.  Ruszaj mi się tylko, albo ci batem dodam ducha.

3 Rybak.  Bo to widzicie, panie majstrze, myślałem o biedakach właśnie w naszych oczach rozbitych.
1 Rybak.  Ach, biedne niebożątka! Krwawiło mi się serce, gdym