Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/261

Ta strona została przepisana.
—   251   —


SCENA II.
Efez, Pokój w domu Cerymona.
(Wchodzą: Cerymon, Sługa i kilku Rozbitków).

Cerymon.  Hej, Filemonie! (Wchodzi Filemon).
Filemon.  Co pan mój rozkaże?
Cerymon.  Zapal im ogień, daj jeść tym biedakom.
Noc to niesforna i burzliwa była.
Sługa.  Niejednąm widział, ale takiej nocy
W mem życiu całem jeszczem nie był świadkiem.
Cerymon.  Przed twym powrotem twój pan ducha odda;
Niema lekarstwa, któreby zdołało
Wrócić mu zdrowie. (Do Filem). Ponieś to natychmiast
Aptekarzowi, a powiesz mi skutek.

(Wychodzą wszyscy prócz Cerymona. — Wchodzi dwóch Szlachciców).

1 Szlach.  Dzień dobry.
2 Szlach.  Panie, dzień dobry ci życzę.
Cerymon.  Co was tak rano zbudziło, panowie?
1 Szlach.  Mieszkania nasze stoją na wybrzeżu,
Chwiały się jakby wśród trzęsienia ziemi,
Trzeszczały belki, zdało się co chwila,
Że wszystko runie; strach wygnał mnie z domu.
2 Szlach.  To, a nie miłość rannego wstawania
Powodem naszych niewczesnych odwiedzin.
Cerymon.  Pojmuję łatwo.
1 Szlach.  Ale ja się dziwię,
Że ty, mój panie, co miałeś nad głową
Dom niezachwiany, o tak rannej porze
Z ócz twoich złoty sen już otrząsnąłeś;
Bo czy nie dziwi, że człek bez przymusu
Za przykrościami goni dobrowolnie?
Cerymon.  Zawsze, mym sądem, cnotę i naukę
Ceniłem wyżej nad ród i bogactwa;
Zły bowiem dziedzic skarby może strwonić,
Blask rodu zaćmić, ale nieśmiertelność
Jest towarzyszką cnoty i nauki;
One człowieka na Boga zmieniają.