Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/269

Ta strona została przepisana.
—   259   —

Leonin.  Zrobię to. Piękne jednak to stworzenie.
Dyoniza.  Tem więc godniejsze z bogami się złączyć.
Widzisz, przychodzi, płacząc po swej mamce.
Czy w przedsięwzięciu trwasz zawsze?
Leonin.  Trwam wiernie.

(Wchodzi Maryna z koszykiem kwiatów).

Maryna.  Obedrę ziemię z jej szat, by kwiatami
Twoją zieloną osypać mogiłę;
Złote nagietki, niebieskie fiolki
Jak dywan będą wisieć na twym grobie,
Póki nas letnie nie opuści słonce.
Matka, konając, wśród burz mnie powiła
I świat mi odtąd wieczną tylko burzą,
Od mych przyjaciół mnie odrywającą.
Dyoniza.  Czemu, Maryno, samotną cię widzę?
Czemu ci córka ma nie towarzyszy?
Swej krwi daremnym nie przepalaj smutkiem;
Ja mamką twoją będę. Wielki Boże,
Jak cię zmieniły łzy te nieustanne!
Daj mi te kwiaty, nim morze je zwarzy,
A z Leoninem idź przejść się nad brzegiem,
Ostre powietrze zbudzi twój apetyt.
No, Leoninie, bądź jej towarzyszem,
Podaj jej rękę.
Maryna.  Przebacz, dobra pani,
Nie chcę cię sługi twojego pozbawiać.
Dyoniza.  Nie troszcz się o to. Kocham twego ojca
I ciebie kocham macierzyńskiem sercem.
Przybycia jego lada dzień czekamy,
A gdy zobaczy za swojem przybyciem
Niegdyś piękności cud tak dziś zmieniony,
Będzie żałował swej długiej podróży,
Wyrzuty robił mnie i memu panu,
Żeśmy o ciebie niedość mieli troski.
Idź, proszę, przejdź się, wypogódź znów czoło,
Odzyskaj znowu tę cudowną cerę,
Kradnącą oczy młodzikom i starcom.
Nie troszcz się o mnie, mogę sama wrócić.