Maryna. Więc dobrze, idę, chociaż nie mam chęci.
Dyoniza. Idź, bom jest pewna, że ci to na zdrowie.
Idź, Leoninie, a nie zapominaj.
Leonin. Zaręczam, pani.
Dyoniza. Żegnam cię, kochanko,
A idź powoli, krwi zbyt nie rozgrzewaj,
Bo widzisz, że cię muszę pielęgnować.
Maryna. Dzięki ci, pani. (Wychodzi Dyoniza).
Czy to wiatr zachodni
Wieje nam teraz?
Leonin. Południo-zachodni.
Maryna. Wiatr był północny przy mem urodzeniu.
Leonin. Czy tak?
Maryna. Mój ojciec, jak mówiła mamka,
Nie tracił serca, lecz wołał do majtków:
„Śmiało, a żwawo!“ Królewskie swe ręce
Kaleczył, ciągnąc liny okrętowe,
A przyczepiony do masztu wytrzymał
Cios potężnego bałwana, co prawie
Zdruzgotał pokład.
Leonin. A kiedy to było?
Maryna. W dniu mych urodzin. Z podobną wściekłością
Wichry i fale nigdy nie szalały.
Wiatr porwał majtka z bocianiego gniazda,
„Ha!“ ktoś tam krzyknął, „chcesz od nas odlecieć?“
I wszyscy pędzą od sztaby do rufy,
A bosman świszczę, a kapitan krzyczy,
I troją nieład i tak już niemały.
Leonin. Zmów teraz pacierz.
Maryna. Co słowa te znaczą?
Leonin. Jeśli na pacierz potrzeba ci chwili,
Dam ci ją, modl się, tylko nie przewlekaj;
Ostry albowiem bogowie słuch mają,
A ja przysiągłem spiesznie wszystko skończyć.
Maryna. Czy mnie chcesz zabić?
Leonin. Na mej pani rozkaz.
Maryna. Czemużby ona chciała mojej zguby?
Przez całe życie, ile zapamiętam,
Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/270
Ta strona została przepisana.
— 260 —