Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/289

Ta strona została skorygowana.
—   279   —

Na każdą słomkę naszą gąsiennicę,
Głodem nas skarcił. Lecz raz jeszcze proszę,
Opisz mi cały smutków króla powód.
Helikanus.  Usiądź, a wszystko wiernie ci opowiem.
Lecz widzę, czasu na to mi nie stanie.

(Wychodzą z barki Pan i Maryna w towarzystwie młodej Damy).

Lizymach.  Oto jest pani, po którą posłałem.
Witaj nam! Czy to nie piękne stworzenie?
Helikanus.  Zachwycające.
Lizymach.  Jej doskonałości
Są tak kosztowne, iż gdybym był pewny,
Że z szlachetnego domu ród swój wiedzie,
Nie chciałbym robić lepszego wyboru,
Bo takiej żony nigdziebym nie znalazł.
Licz, moja droga, na wielkie nagrody,
(Bo królewskiego masz tu pacyenta),
Jeśli choć jedno słowo odpowiedzi
Sztuką twą zdołasz od niego otrzymać,
Błogosławione leki twoje znajdą
Zapłatę, jakiej żądać będziesz sama.
Maryna.  Całą mą wiedzę przywołam na pomoc,
Byle mnie tylko i mej towarzyszce
Do niego było wolno się przybliżyć.
Lizymach.  Więc ją zostawmy. Dopomóż ci, Boże!

(Maryna śpiewa).

Czy pieśń twa na nim zrobiła wrażenie?
Maryna.  Nie, ani spojrzał.
Lizymach.  Chce do niego mówić.
Maryna.  Witaj nam, panie! Racz nakłonić ucho —
Perykles.  Hum, ha!
Maryna.  Dziewicą jestem, która nigdy
Nie dopraszała się spojrzeń, bo wszyscy
Jak na kometę, na nią poglądali,
Której cierpienia, sprawiedliwą wagą,
Może z twojemi równaćby się mogły.
Chociaż fortuny strąciła mnie ręka,
Przodków mych godność dawała im prawo
W kole potężnych monarchów zasiadać;