Hola, Lucyuszu! obudź się, Lucyuszu!
Lucyusz. Czy mnie wołałeś, panie?
Brutus. Idź i pochodnię zapal w mej komnacie,
Wróć zawiadomić, jak będzie gotowa.
Lucyusz. Idę wykonać rozkazy twe, panie. (Wychodzi).
Brutus. Tylko przez jego śmierć — co się mnie tyczy,
Nie mam powodów żadnej nienawiści,
Tylko publiczne dobro mną kieruje.
Pragnie korony — kto zgadnąć potrafi,
Jego naturę jak zmieni korona?
Dzień tylko jasny żmije ze snu budzi,
Radzi ostrożność. Włożyć mu koronę?
Tak, a z koroną dać mu razem żądło,
Którem dowolnie śmierć może rozsiewać.
Jak łatwo zbytku wielkości nadużyć,
I z miłosierdziem potęgę rozłączyć!
A choć w Cezarze nie widziałem dotąd,
Żeby namiętność nad rozum wyrosła,
Wiem z doświadczenia, że młodej ambicyi
Pokorna skromność za drabinę służy,
Z ócz jej nie traci, kto po niej szczebluje,
Lecz na najwyższym ledwo szczeblu stanie,
Wraz od drabiny odwraca źrenice,
Pogląda w chmury, podłem gardzi drewnem.
Po którem zwolna na górę się wdrapał.
Lepiej więc będzie zawczasu uprzedzić,
Aby i Cezar nie poszedł tym śladem.
Jeśli nam dotąd wszystkie jego sprawy
Otwartej wojny nie dały powodów,
Tak rozumujmy: Gdy jeszcze podrośnie,
Ostateczności tej lub tej dosięże;
Więc jaje węża widzieć w nim należy,
Z którego wąż się wykłuje zjadliwy,
Lepiej więc węża udusić w skorupie.
Lucyusz. Pochodnia gore w komnacie twej, panie.
Kiedy na oknie krzemienia szukałem,