Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/45

Ta strona została przepisana.

Porcya.  A twoje czy jest silniejsze od mego?
Niedobry mężu, uciekasz ode mnie,
I wczora wstałeś nagle od wieczerzy,
Z założonemi rękami w komnacie
Długo krążyłeś wśród dumań i westchnień,
A gdym pytała, co cię zasmuciło,
Spojrzałeś na mnie surową źrenicą;
Gdy mimo tego nalegałam bardziej,
Tupnąłeś nogą, skrobałeś się w głowę,
Mimo mych błagań upornie milczałeś,
Gniewnej prawicy kazałeś skinieniem
Wyjść z twej komnaty — byłam ci posłuszną,
Bo się lękałam zbytecznem natręctwem
Gniew twój gwałtowny gwałtowniej zapalić;
Myślałam zresztą, że to nagły wybuch,
Któremu każdy w swym ulega czasie.
Milczysz, jeść nie chcesz, z ócz twych sen ucieka,
A gdyby troska na twarzy twej rysy
Ten sam wywarła skutek co na duszę,
Poznać cię łatwo nie byłabym w stanie.
Brutusie, odkryj mi smutków twych powód.
Brutus.  To nic, nic, Porcyo — to chwilowa słabość.
Porcya.  Brutus jest mądry; gdyby czuł się słabym,
Użyłby środków, co wracają zdrowie.
Brutus.  Tak właśnie robię. Porcyo, wróć do łóżka.
Porcya.  Słaby jest Brutus; czy to na lekarstwo
W takiem ubraniu, słabą wciąga piersią
Zimnego ranka zatrute oddechy?
Słaby jest Brutus; dlaczegóż, przez Boga,
O tej godzinie zdrowe rzuca łoże,
W burzliwej nocy osłabione ciało
Na łup wydaje zjadliwym wyziewom,
Jakby chorobie chciał chorobę dodać?
Nie, nie, Brutusie, jeśli jesteś słaby,
Dusza jest twoja cierpienia siedliskiem,
Które znać mocą praw moich powinnam.
Więc na kolanach zaklinam cię, mężu,
Na piękność, którą uwielbiałeś dawniej,