Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Jeśli tą drogą pociągną Rzymianie,
Albo zabiją nas jak Brytańczyków,
Lub jak wyrodnych buntowników przyjmą,
Służyć nam każą, by nas potem zabić.
Belaryusz.  Na gór wierzchołkach schronienia szukajmy.
Nie możem zdążać do królewskich pułków,
Nieznanych bowiem w żadnym wojsk zaciągu,
Z powodu wieści o Klotena zgonie,
Mogą zapytać, jak i gdzieśmy żyli,
Wyświecić prawdę, a za czyn spełniony
Ukarać śmiercią wśród srogich męczarni.
Gwider.  W dzisiejszych czasach ni tobie przystoi
Trwoga ta, ojcze, ani nas dosięga.
Arwirag.  Jakto, gdy słyszą rżenia rzymskich koni,
Kiedy w płomieniach sioła swoje widzą,
Jeszczeby porę znaleźli swobodną,
Aby się pytać nas, skąd przybywamy?
Belaryusz.  Zna mnie niejeden żołnierz w armii króla;
Chociaż Klotena znałem tylko dzieckiem,
Rysy mi jego nie wybiegły z myśli.
A zresztą, służb mych, a waszej miłości
Król nie jest godzien. Moje was wygnanie
Drogich nauki skarbów pozbawiło,
Na twarde życie w jaskiniach skazało,
Wydarło prawa z kolebki należne,
Upałów lata i mrozów zimowych
Niewolnikami zrobiło wiecznymi.
Gwider.  Lepiej więc umrzeć niźli tak żyć dłużej.
Z Brytańską armią połączmy się, ojcze,
Mnie i mojego brata nikt tam nie zna,
A twe oblicze tak lata zmieniły,
Imię z pamięci tak dawno wybiegło,
Że cię o ród twój nikt pewno nie spyta.
Arwirag.  Pójdę tam, jak to słońce świeci w górze!
Co za wstyd dla mnie, żem jeszcze w mym wieku
Konającego człowieka nie widział,
A krew zajęcy tylko lub jeleni!
Raz tylko w życiu mem konia dosiadłem,