Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Kupiec.  Co robi mój handel, robią bogi.
Apemant.  Handel twoim bogiem, niechże cię twój bóg zrujnuje!

(Słychać trąby za sceną. — Wchodzi Sługa).

Tymon.  Co się to znaczy?
Sługa.  Przybył Alcybiades,
A z nim dwudziestu przyjaciół, na koniach.
Tymon.  Idźcie ich przyjąć i wprowadzić do nas.

(Wychodzi kilku Dworzan).

Musicie dzisiaj obiadować ze mną;
Zostańcie, póki nie złożę wam dzięków.
Pokażesz dzieło mi twe po obiedzie.
Szczęśliwy jestem, gdy was tutaj widzę.

(Wchodzi Alcybiades z przyjaciółmi).

Witaj nam, witaj!
Apemant.  O, tak! bardzo pięknie!
Bodaj skostniały wasze gibkie członki!
W sercu tych łotrów tak mało przyjaźni,
Uścisków jednak i pokłonów tyle!
Człowiek się, widzę, w koczkodana zmienił.
Alcybiad.  Zgłodniały byłem twojego oblicza,
Pozwól, choć teraz niech się niem nasycę.
Tymon.  Witaj nam, panie; nim się pożegnamy,
Spędzimy razem kilka chwil wesołych.
Baczcie wejść ze mną.

(Wychodzą wszyscy prócz Apemanta. — Wchodzą dwaj Panowie).

1 Pan.  Która godzina, Apemantus?
Apemant.  Godzina uczciwości.
1 Pan.  Godzinę tę zawsze zegar pokazuje.
Apemant.  Tem też gorzej, że nie spostrzegłeś jej dotąd.
2 Pan.  Idziesz na ucztę Tymona?
Apemant.  Idę, bo chcę widzieć, jak mięso napycha łotrów, a jak wino rozgrzewa głupców.
2 Pan.  Bądź zdrów! bądź zdrów!
Apemant.  Wielkie robisz głupstwo, dając mi dwa pozdrowienia.
2 Pan.  Dlaczego, Apemantus?
Apemant.  Należało ci jedno zachować dla siebie, bo ja ci go dać nie myślę.
1 Pan.  Idź się powiesić.