Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Nie warte ceny, którą za nie płacisz.
Mętna to przyjaźń. Gdzie serce fałszywe
I nogi także powinny być krzywe.
Tak to niejeden uczciwiec, lecz głupi,
Za całe mienie pokłonów nakupi.
Tymon.  Mój Apemantus, gdybyś mniej był cierpki,
Dla ciebie także równie byłbym szczodry.

Apemant.  Nie, niczego nie żądam, bo gdybym i ja dał się przekupić, niktby nie został, żeby śmiać się z ciebie; grzeszyłbyś więc tem łatwiej. Od tak dawna rozdajesz, Tymonie, że lękam się bardzo, abyś w końcu i sam się nie oddał za kwitem. Na co te uczty, ta pompa, ta próżna wystawność?
Tymon.  Skoro zaczynasz wygadywać na towarzystwo, przysiągłem cię nie słuchać. Bądź zdrów! Przyjdź inną razą z lepszą muzyką (wychodzi).
Apemant.  Dobrze! nie chcesz mnie słuchać teraz, nie usłyszysz mnie później. Zamknę przed tobą twoje niebo.
Ach, czemu człowiek, dla swojej niedoli,
Na radę głuchy, pochlebstw słuchać woli! (Wychodzi).




AKT DRUGI.
SCENA I.
Ateny. — Pokój jednego z Senatorów.
(Wchodzi Senator z papierami w ręku).

Senator.  Ostatnią razą pięć tysięcy; przytem
Izydorowi wraz z Warronem winien
Dziewięć tysięcy, co razem z mym długiem
Dochodzi sumy dwudziestu i pięciu;
Zawsze go jednak febra marnotrawstwa
Toczy wewnętrznie; trudno, by stan taki
Długo się ostał — ostać się nie może.
Jeśli chcę złota, dość mi będzie ukraść