Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

przychodzę, w imieniu pana, z prośbą, żeby ją wasza dostojność raczyła napełnić. Pan mój, mając wielką a nagłą potrzebę pięćdziesięciu talentów, wyprawił mnie do wielmożnego pana, a nie wątpi, że mu je dasz bez zwłoki.
Lukullus.  La, la, la, la! — nie wątpi, powiada? Niestety! dobry to pan, wielkoduszny szlachcic, gdyby tylko tak wielkiego dworu nie prowadził! Nieraz, a nawet często obiadowałem u niego i napomykałem mu o tem. Ostatnią nawet razą przyjąłem zaproszenie na wieczerzę dlatego jedynie, żeby mu powiedzieć, aby mniej wydawał, ale ani chciał słuchać mojej rady i z odwiedzin moich korzystać. Każdy człowiek ma swoją wadę, a jego wadą była hojność. Mówiłem mu to, ale nie udało mi się go poprawić. (Wchodzi Sługa z winem).
Sługa.  Przynoszę wino, panie.
Lukullus.  Flaminiuszu, od dawna zmiarkowałem, że byłeś roztropnym człowiekiem. Twoje zdrowie!
Flamin.  Wielmożny pan zbyt łaskawy.
Lukullus.  Uważałem w tobie umysł zawsze giętki a bystry oddaję ci tylko sprawiedliwość — zdolny poznać, co rozsądne i korzystać z okoliczności, jeśli się okoliczność nadarzy: dobre to są przymioty. (Do Sługi). Oddal się, mopanku. (Sługa wychodzi). Zbliż się, uczciwy Flaminiuszu. Pan twój jest wspaniałomyślnym szlachcicem, ale ty masz rozum i wiesz doskonale, choć do mnie przychodzisz, że to nie pora pożyczania pieniędzy, zwłaszcza dla nagiej przyjaźni, bez żadnych rękojmi. Weź te trzy dukaty dla siebie, uczciwy chłopaku, przymruż trochę oczu i powiedz, że mnie w domu nie znalazłeś. Bądź zdrów!
Flamin.  Byćże to może, by świat tak się zmienił,
My jednak żyli, jak żyliśmy wprzódy?
Ha, ty przeklęty i podły metalu,
Leć do tych, którzy za boga cię mają!

(Rzuca pieniądze).

Lukullus.  Ha! widzę, żeś dureń i godny swojego pana.

(Wychodzi).