Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/169

Ta strona została przepisana.

Flamin.  Niech się to złoto przyrzuci do masy,
W której, piekielnym roztopionej ogniem,
Będziesz się smażył, chorobo przyjaźni,
Nie przyjacielu, bo przyjaźni serce
Jestże tak słabe, tak łatwo topliwe,
By się w niecałych dwóch zmieniło dobach?
O, czuję pana mego oburzenie!
Nędznik ten jeszcze potrawy Tymona
W swym ma żołądku; czemu te potrawy
Mają się zmienić na pokarm dla niego,
Gdy on sam w czarną zmienił się truciznę?
Bodaj mu tylko przyniosły chorobę!
A kiedy śmierci nadejdzie godzina,
Bodaj żywotnych sił jego ta cząstka,
Za którą pan mój złotem swojem płacił,
Nie dała zdrowia, cierpień nie zmniejszyła,
Konania tylko męki przedłużyła! (Wychodzi).

SCENA II.
Plac publiczny.
(Wchodzi Lucyusz z trzema Cudzoziemcami).

Lucyusz.  Kto? Tymon? To mój najlepszy przyjaciel i szlachcic najzacniejszy.
1 Cudzoz.  Wiemy o tem bardzo dobrze, choć go nie znamy osobiście. Mogę ci jednak jedną rzecz powiedzieć, mój panie, o której dowiedziałem się ze słuchu; szczęśliwe godziny Tymona już się skończyły i przeminęły; majątek z rąk mu się wyślizga.
Lucyusz.  Nie, nie wierzę temu; nie braknie mu nigdy na pieniądzach.
2 Cudzoz.  Wierzaj jednak temu, panie, że niedawno jeden z jego dworzan udał się do Lukullusa z prośbą o pożyczenie, nie wiem, ilu talentów, ba! natrętnie nalegał i przedstawiał, w jak wielkiej pan jego był potrzebie; Lukullus mu jednak odmówił.
Lucyusz.  Co?