Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/177

Ta strona została przepisana.

O, wierzyciele! dyabły!
Flawiusz.  Drogi panie —
Tymon.  A gdybym jednak tak zrobił?
Flawiusz.  Mój panie —
Tymon.  Zrobię tak. — Hola! gdzie jest mój intendent?
Flawiusz.  Jestem.
Tymon.  Więc śpiesz się; sproś mi tu natychmiast
Wszystkich: Lukulla, Semproniusza, wszystkich.
Raz jeszcze łotrów tych chcę uczęstować.
Flawiusz.  Panie mój, mówisz w duszy obłąkaniu;
Co mamy w domu, nie wystarczy nawet
Na zapłacenie skromnego obiadu.
Tymon.  Nie troszcz się o to; masz moje rozkazy;
Raz jeszcze całą bandę sproś tu żwawo;
Reszta jest moją i kucharza sprawą. (Wychodzą).

SCENA V.
Izba senatorska.
(Senat zebrany. — Wchodzi Alcybiades z Orszakiem).

1 Senator.  Zdanie to dzielę; czyn godny jest śmierci;
Przestępca musi gardłem go zapłacić.
Niewczesna litość grzechy tylko płodzi.
2 Senator.  Prawda; niech prawo skruszy winowajcę.
Alcybiad.  Cześć senatowi, zdrowie, miłosierdzie!
1 Senator.   Po co przychodzisz, dzielny naczelniku?
Alcybiad.  Przychodzę z prośbą pokorną, senacie;
Wszak litość prawa najpierwszą jest cnotą,
Tyran je tylko srogo wykonywa.
Zbieg niefortunnych wypadków przycisnął
Żelazną ręką mego przyjaciela,
Który, gorącej krwi podszeptem gnany.
Rzucił się w prawa przepaść niezgłębioną
Dla nieprzezornych; był to jednak człowiek —
Gdyby niejeden fatalny uczynek —
Dotąd cnót wszystkich ozdobiony wieńcem.
W tym nawet czynie nie było podłości.