O, wierzyciele! dyabły!
Flawiusz. Drogi panie —
Tymon. A gdybym jednak tak zrobił?
Flawiusz. Mój panie —
Tymon. Zrobię tak. — Hola! gdzie jest mój intendent?
Flawiusz. Jestem.
Tymon. Więc śpiesz się; sproś mi tu natychmiast
Wszystkich: Lukulla, Semproniusza, wszystkich.
Raz jeszcze łotrów tych chcę uczęstować.
Flawiusz. Panie mój, mówisz w duszy obłąkaniu;
Co mamy w domu, nie wystarczy nawet
Na zapłacenie skromnego obiadu.
Tymon. Nie troszcz się o to; masz moje rozkazy;
Raz jeszcze całą bandę sproś tu żwawo;
Reszta jest moją i kucharza sprawą. (Wychodzą).
1 Senator. Zdanie to dzielę; czyn godny jest śmierci;
Przestępca musi gardłem go zapłacić.
Niewczesna litość grzechy tylko płodzi.
2 Senator. Prawda; niech prawo skruszy winowajcę.
Alcybiad. Cześć senatowi, zdrowie, miłosierdzie!
1 Senator. Po co przychodzisz, dzielny naczelniku?
Alcybiad. Przychodzę z prośbą pokorną, senacie;
Wszak litość prawa najpierwszą jest cnotą,
Tyran je tylko srogo wykonywa.
Zbieg niefortunnych wypadków przycisnął
Żelazną ręką mego przyjaciela,
Który, gorącej krwi podszeptem gnany.
Rzucił się w prawa przepaść niezgłębioną
Dla nieprzezornych; był to jednak człowiek —
Gdyby niejeden fatalny uczynek —
Dotąd cnót wszystkich ozdobiony wieńcem.
W tym nawet czynie nie było podłości.