Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/182

Ta strona została przepisana.

nie zapłaci wam długiego czekania, tymczasem raczcie przynajmniej muzyką wasze uszy, byle odgłos trąby nie był za szorstką dla nich potrawą. Wkrótce wszystko będzie gotowe.
1 Pan.  Spodziewam się, panie, iż się na mnie nie gniewasz, że odprawiłem twojego posłańca z prożnemi rękami.
Tymon.  O, niech cię głowa o to nie boli.
2 Pan.  Szlachetny panie —
Tymon.  Ach, mój dobry przyjacielu, jakże zdrowie?

(Wnoszą ucztę).

2 Pan.  Rumienię się od wstydu, że kiedy ostatnią razą przysłać do mnie raczyłeś, byłem tak nieszczęśliwym żebrakiem.
Tymon.  Zapomnij o tem, panie.
2 Pan.  Gdybyś był przysłał tylko dwie godziny wcześniej —
Tymon.  Niech cię myśl ta nie kłopocze. Dalej, wnieście wszystko razem.
2 Pan.  Wszystkie półmiski przykryte.
1 Pan.  Prawdziwy królewski bankiet.
2 Pan.  Możesz rachować na wszystko, co w tej porze roku za pieniądze można dostać.
1 Pan.  Jak się macie? Co za nowiny?
3 Pan.  Alcybiades wygnany. Czy słyszałeś o tem?
1 i 2 Pan.  Alcybiades wygnany?
3 Pan.  Tak jest, możecie mi wierzyć.
1 Pan.  Jakto? jakto?
2 Pan.  A za co, proszę?
Tymon.  Zacni moi panowie, raczcie się przybliżyć.
3 Pan.  Wkrótce opowiem ci szczegóły; ale teraz wspaniała uczta na nas woła.
2 Pan.  Zawsze po staremu.
3 Pan.  Tylko, czy to długo potrwa? czy to długo potrwa?
2 Pan.  Trwa dotąd — ale z czasem — być może —
3 Pan.  Rozumiem.
Tymon.  Zasiadajcie, proszę, a każdy z takim ogniem, z jakimby się przysuwał do ust swojej kochanki. Wszędzie te same zastawione potrawy. Tylko nie róbcie z naszej uczty miejskiego bankietu; nie pozwólcie, żeby osty-