Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/194

Ta strona została przepisana.

Alcybiad.  I ty to krzywdą nazywasz, Tymonie?
Tymon.  Dowody tego co dzień widzą ludzie.
Idź! tylko zabierz z sobą swoje suki.
Alcybiad.  Nasza obecność gniewa go. Hej w bębny!

(Biją w bębny. — Wychodzą: Alcybiades, Frynia i Tymandra).

Tymon.  Że też natura przez ludzką niewdzięczność
Tak schorowana, czuć jeszcze głód może! (Kopie).
O, matko wspólna, której wieczne tono
Wszystko wydaje, a pierś wszystko żywi,
Która z tej samej gliny, z której człowiek,
Dziecko twe dumne, zlepiony, kształtujesz
Czarne ropuchy i niebieskie żmije,
Złotą jaszczurkę, jadowite płazy,
Wszystkie podniebne straszliwe potwory,
Które Hiperyon swym ogrzewa ogniem,
Daj temu, co się ludzkim brzydzi rodem,
Z bogatej piersi jeden choć korzonek!
Zjałów twe płodne, twoje żyzne łono,
Niech już niewdzięcznych nie wydaje ludzi!
Płódź węże, wilki, tygrysy, niedźwiedzie,
Nowe potwory, których twa powierzchnia
Marmurowemu nigdy sklepieniowi
Nie pokazała! — Korzonek! o, dzięki!
Wysusz winnice, poorane łany,
Z których niewdzięczny wyprowadza człowiek
Wonny napitek i smaczne potrawy,
Któremi boski zwierzęci swój umysł,
W których rozwagę traci unurzany!

(Wchodzi Apemantus).

Co? jeszcze człowiek? Zaraza! zaraza!
Apemant.  Przyszedłem tutaj, bo mi powiedziano,
Że praktykujesz mego życia sposób.
Tymon.  Dlatego tylko, że psa nie chowałeś,
Którego mógłbym naśladować zwyczaj.
Bodajeś usechł!
Apemant.  To tylko choroba
Niegodna męża, licha melancholia,
Twojej fortuny spłodzona przemianą.