Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/203

Ta strona została przepisana.

2 Rozb.  Uwierzę mu jak nieprzyjacielowi i wyrzeknę się naszego rzemiosła.
1 Rozb.  Czekajmy wprzódy na pokój w Atenach. Niema tak opłakanych czasów, w którychby człowiek nie mógł zostać uczciwym.

(Wychodzą Rozbójnicy. — Wchodzi Flawiusz).

Flawiusz.  O, wielki Boże! jakto? i to pan mój
Ten zrujnowany, pogardzony człowiek?
Dobrych uczynków na złe obróconych
Dziwny monument! Jak fatalne zmiany
Zrobiła na nim nędza rozpaczliwa!
Co podlejszego nad przyjaciół bandę,
Szlachetną duszę tak upodlić zdolną?
Na co dziś ludziom przez grzech czasów przyszło,
Że pragną swoich własnych kochać wrogów!
Lecz czy nie lepiej kochać chcących szkodzić,
Niż przynoszących szkodę przyjacieli?
Spostrzegł mnie, widzę: czas mu już pokazać
Uczciwą boleść i kosztem żywota
Służyć mu wiernie, jak mojemu panu.

(Wychodzi Tymon z jaskini).

Drogi mój panie —
Tymon.  Precz! Co ty za jeden?
Flawiusz.  Czyś mnie zapomniał, panie?
Tymon.  Czemu pytasz?
Od dawna wszystkich zapomiałem ludzi;
Jeśli wyznajesz, że jesteś człowiekiem,
I ciebie także zapomniałem.
Flawiusz.  Panie,
To biedny, stary, uczciwy twój sługa.
Tymon.  A więc cię nie znam, bom nigdy, jak żyję,
Nie miał przy sobie uczciwego człeka;
Żywiłem tylko łotrów, by przy stole
Łotrom od siebie strojniejszym służyli.
Flawiusz.  Bóg świadkiem, nigdy ubogi iniendent
Nie płakał szczerzej nad ruiną pana.
Tymon.  Jakto? Ty płaczesz? Zbliż się, ja cię kocham,
Boś jest kobietą, kamiennej ludzkości