Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

Niech od psów strzeże dziś Bóg twego męża,
Żeby nie chciały wziąć go za jelenia.
Bassyan.  Wierzaj mi, pani. czarny twój towarzysz
Barwę swą daje twemu honorowi,
Znaczoną cętkiem wzgardliwej brzydoty.
Czyżbyś, daleko od twego orszaku,
Twego śnieżnego odbiegła rumaka
Pod strażą tylko dzikiego murzyna,
Gdyby cię szpetna nie pędziła żądza?
Lawinia.  A podchwycona nagle w swej zabawie,
Nie bez powodu mojego małżonka
Wstrętnym nazywasz. Oddalmy się, proszę,
Z kruczej ją barwy zostawmy kochankiem:
Trudno dolinę znaleźć przyjaźniejszą.
Bassyan.  Cesarz a brat mój o wszystkiem się dowie.
Lawinia.  Dawno już popadł na ludzkie języki;
Cesarz tak dobry, tak ciężko skrzywdzony!
Tamora.  I jaż to wszystko cierpliwie mam znosić?

(Wchodzą: Chiron i Demetryusz).

Demetr.  Dostojna pani a łaskawa matko,
Co znaczy bladość twojego oblicza?
Tamora.  Alboż bladości tej nie mam powodów?
Ta para w to mnie przywabiła miejsce,
Kąt, jak widzicie, samotny i dziki,
Gdzie drzewa nagie są i karłowate,
Mchem i zjadliwą trawione jemiołą;
Tu nigdy jasne nie zagląda słońce;
Tu nie oddycha żaden twór żyjący
Prócz złowróżbnego kruka lub puszczyka.
Gdy mi tę straszną pokazali jamę,
Opowiadali, jak w głuchej północy
Tysiąc szatanów i wężów syczących,
Wydętych ropuch i jeżów kolczastych,
Takim dolinę napełniają wrzaskiem,
Że byle chwilę śmiertelnik go słyszał,
Lub rozum traci albo nagle kona.
Gdy swą piekielną zakończyli powieść,
Dodali zaraz, że ich było myślą