Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

Tamora.  Mam okraść synów z należnej im płacy?
Nie, niech na tobie swoją chuć nasycą.
Demetr.  Dość straciliśmy czasu, idźmy teraz.
Lawinia.  Nic w tej kobiecie niema niewieściego!
Szpetna potworo, naszej płci ohydo,
Niech Bóg —
Chiron  Dość tego; czas zamknąć jej usta.

(Porywa Lawinię).

Ty weź jej męża; to właśnie jest jama,
W którą Aaron złożyć go polecił.

(Rzucają trupa w jaskinię).

Tamora  Żegnam was, tylko polecam ostrożność.

(Demetryusz i Chiron wychodzą, uprowadzając Lawinię).

Radość do serca mojego nie zajrzy,
Póki ostatni nie zginie Andronik.
Powracam teraz do mego kochanka,
Gdy synów bawi mych ta imościanka. (Wychodzą).

SCENA IV.
Las.
(Wchodzą: Aaron, Kwintus i Marcyusz).

Aaron.  Dalej, panowie, śmiało lecz ostrożnie,
Już dobiegamy obrzydliwej jamy,
W której panterę śpiącą wytropiłem.
Kwintus.  Nie wiem dlaczego, lecz mi się ćmi w oczach.
Marcyusz.  I jabym wolał, gdybym się nie wstydził,
Dobrą godzinę snu za polowanie. (Wpada w jamę).
Kwintus.  Zapadłeś? Cóż to za jama subtelna?
Otwór jej siecią jerzyn zasłoniony,
Na których liściu świecą krwi kropelki,
Jakby na kwiatach krople rannej rosy.
Straszne to miejsce, ale powiedz, bracie,
Czyś się nie ranił padając z nienacka?
Marcyusz.  Widok mnie, bracie, ranił najstraszniejszy,
Co kiedykolwiek przez wzrok serca dosiągł.
Aaron.  (na stronie). Cesarza teraz przywołam co prędzej;
Ich tu obecność zbudzi podejrzenie,