Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

Nie możesz do mnie, ja pójdę do ciebie (zapada).

(Wchodzą: Saturninus i Aaron).

Saturn.  Za mną! Zobaczę, co to za jaskinia
I co za człowiek rzucił się w nią teraz.
Powiedz, kto jesteś, co przed krótką chwilą
W otwartej ziemi skoczyłeś czeluście?
Marcyusz.  Syn nieszczęśliwy starego Tytusa,
Który w fatalnej przyszedł tu godzinie,
By twego brata martwe znaleźć ciało.
Saturn.  Mojego brata ciało? Ty żartujesz.
Brat mój z swą żoną jest teraz w altanie
Na lasu tego północnej krawędzi,
Gdziem go zostawił, ledwo jest godzina.
Marcyusz.  Nie wiemy, gdzieś go zostawił żyjącym,
Lecz my go tutaj umarłym znaleźli.

(Wchodzą: Tamora, Tytus Andronikus i Lucyusz).

Tamora.  Gdzie cesarz, pan mój?
Saturn.  Tu, w czarnej boleści.
Tamora.  Gdzie brat twój?
Saturn.  Teraz dosięgłaś dna rany:
Tam biedny brat mój zabity spoczywa.
Tamora.  Ach! więc za późno list fatalny niosę,
Plan tej tragedyi, zdziwiona, że może
Ludzkie oblicze tyle okrucieństwa
Osłonić płaszczem słodkiego uśmiechu.

(Oddaje Saturninowi list).

Saturn.  (czyta). „Jeśli go w dobry czas nie napotkamy,
O Bassyanie mówim, drogi strzelcze,
Kop dlań mogiłę — myśl naszą rozumiesz.
A twej zapłaty między pokrzywami
U stóp bzu szukaj, którego gałęzie
Właśnie jaskini zasłaniają otwór,
W którą go rzucić naszym jest zamiarem.
Zrób tak, a wieczną kupisz naszą przyjaźń“.
Czy podobnego słyszano co kiedy?
To jest ta jama, to bzowe jest drzewo;
Szukajcie, czy się nie kryje gdzie strzelec,
Co miał tu brata mego zamordować.