Aaron. Łaskawy panie, oto złota worek.
Saturn. (do Tytusa). Z twej rasy krwawej krwawe dwa szczenięta
Tu mego brata biednego zagryzły.
Prowadźcie z jamy tej ich do więzienia,
Niech tam czekają, nim dla nich wymyślę
Męczarnie dotąd jeszcze niesłychane.
Tamora. Co? W tej są jamie? O, dziwy! jak prędko
W cudowny sposób odkryte morderstwo!
Tytus. Panie, na słabych błagam cię kolanach,
Ze łzą nie łatwo z mych źrenic płynącą,
Aby ta zbrodnia mych przeklętych synów,
Przeklętych, jeśli znajdą się dowody —
Saturn. Dowody! Toż jest sprawa jak dzień jasna.
Kto list ten znalazł? Ty sama, Tamoro?
Tamora. Własną go ręką podniósł Andronikus.
Tytus. Prawda, cesarzu, lecz przyjm mą rękojmię.
Na moich ojców święty grób przysięgam,
Że na twe pierwsze stawią się wezwanie,
Na podejrzenia gardłem odpowiedzieć.
Saturn. Twojej rękojmi nie chcę — sam idź ze mną.
Zabierzcie trupa i jego morderców.
Wzbrońcie im mówić; zbrodnia jest widoczna.
Gdybym znał karę od śmierci straszniejszą,
Tą karą głowy dotknąłbym występne.
Tamora. Bądź o twych synów bez trwogi, Tytusie,
Ja przy cesarzu obrońcą ich będę.
Tytus. Idźmy, Lucyuszu, mowy ich nie słuchaj. (Wychodzą).
Demetr. Idź i przed światem rozgłoś, jeśli możesz,
Kto cię tu zhańbił, kto ci język uciął.
Chiron. Albo przez pismo skargi twe wypowiedz,
Jeśli kikutem zdołasz pióro schwycić.
Demetr. Patrz, jak migami jeszcze bazgrać może.