Dwudziestu i dwóch synów śmierć widziałem
Suchą źrenicą, bom widział ich trupy
Na szczytnem łożu sławy i honoru.
Za tych, trybuni, żal serca głęboki
I łzy mej duszy w prochu wypisuję.
Niech łzy me ziemi ugaszą pragnienie,
Ich krew rumieńcem powlecze ją wstydu!
Ziemio, bogatszy będzie deszcz dla ciebie,
Który z tych starych dwóch wycieka źródeł
Niż wszystkie kwietnia młodego ulewy;
Będę cię rosił i wśród lata suszy,
A w zimie stopię śniegi łzą gorącą;
Twe łono wieczną wiosną kwitnąć będzie,
Byleś nie chciała pić krwi synów moich.
O, dobre starce, poważne trybuny,
Wyrok na moich synów odwołajcie!
Bym ja, co nigdym nie płakał, mógł wyznać,
Że łzy są moje dziś najwymowniejsze.
Lucyusz. Szlachetny ojcze, skargi twe daremne;
Trybuni wyszli, twych błagań nie słyszą;
Twoje boleści głazom wypowiadasz.
Tytus. Pozwól mi w synów obronie przemawiać.
Trybuni! jeszcze raz jeden was błagam!
Lucyusz. Mój ojcze, żaden nie słyszy cię trybun.
Tytus. Cóż mi to znaczy? Gdyby mnie słyszeli,
Nicbym nie wskórał; gdyby mnie słyszeli,
Nie litowaliby się nad mym losem;
Więc głazom żal mój bezcelny wypowiem;
Choć mym niezdolne skargom odpowiedzieć,
Mniej od trybunów będą mi surowe,
W połowie słów mych mowy mi nie przerwą.
One, gdy płaczę, u stóp mych w pokorze
Zdają się płakać ze mną, łzy me pijąc;
Gdybym je ubrał w togę uroczystą,
Nigdyby lepszych nie miał Rzym trybunów,