Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

Patrz, stryju Marku, jak spiesznie nadbiega.
Droga stryjenko, nie wiem, czego żądasz.
Markus.  Stań przy mnie, chłopcze, nie bój się stryjenki.
Tytus.  Nazbyt cię kocha, by cię chciała skrzywdzić.
Chłopiec.  Prawda, kochała mnie dawniej, gdy ojciec
Jeszcze był w Rzymie.
Markus.  Co migi jej znaczą?
Tytus.  Nie bój się, wnuku, chce ci coś powiedzieć.
Patrz, patrz, jak czule pogląda na ciebie;
Pragnie zapewne, byś jej towarzyszył.
Nigdy Kornelia z gorętszą miłością
Swych nie kształciła dzieci, jak Lawinia
Kształciła ciebie, gdy czytała z tobą
Słodkich poetów lub Tuliusza mówcę.
Czy nie zgadujesz, czego chce od ciebie?
Chłopiec.  Nic nie zgaduję; zdaje mi się tylko,
Że się obłąkał stryjenki mej rozum,
Bo nieraz z dziadka mego ust słyszałem,
Że zbytek żalu sprowadza szaleństwo;
Czytałem także, że boleść bez granic
Zmąciła rozum trojańskiej Hekuby.
To mnie strwożyło, choć wiem, że stryjenka
Kocha mnie czule, jak kochała matka,
Nie chce mej krzywdy, chyba w obłąkaniu;
Dlatego książki z trwogą porzuciłem
I uciekałem może bez przyczyny.
Daruj mi, pani, wszędzie pójdę z tobą,
Byle stryj Markus chciał nam towarzyszyć.
Markus.  Idźmy, Lucyuszu.

(Lawinia przewraca książki upuszczone przez Lucyusza).

Tytus.  Cóż to jest, Lawinio?
Czy widzisz, bracie? Szuka jakiejś książki.
Której chcesz? Chłopcze, otwórz je kolejno;
Lecz twa nauka, drogie moje dziecko,
Nad treść tych książek; w mej bibliotece
Wybierzesz sobie dzieła, co potrafią
Ból twój złagodzić, aż niebo łaskawe
Odkryje sprawców tej zbrodni piekielnej.