Demetr. Temeś ją właśnie zgubił, psie piekielny!
Przeklęte dyabła szpetnego potomstwo!
Chiron. Żyć też nie będzie.
Aaron. A przecie nie umrze.
Mamka. A umrzeć musi, to wola jest matki.
Aaron. Co, umrzeć musi? Niechże ja sam będę
Mojego ciała i krwi mojej katem.
Demetr. Na mojej szabli zatknę tę kijankę;
Daj mi ją, mamko; krótka będzie sprawa.
Aaron. Wprzód miecz ten w twoich utonie wnętrznościach.
Stójcie, mordercy! Chcecie brata zabić?
Klnę się na niebios te wieczne pochodnie,
Co jasno jego świeciły poczęciu,
Że na mej szabli ostrzu skona śmiałek,
Co trąci mego syna i dziedzica.
Ani Encelad z całą groźną bandą
Dzieci Tyfona, ni wielki Alcydes,
Ni sam bóg wojny wydrzeć nie potrafi
Z ojcowskiej ręki tego niemowlęcia.
Jakto? Wy krwiste, płytkich serc młokosy,
Wiechy szynkowne, mury pobielane,
Czy nie wierzycie, że węgla jest czarność
Z wszystkich kolorów farbą najpiękniejszą,
Bo wszelkiem innem gardzi malowidłem?
Nigdy też woda wszystkich oceanów
Czarnej łabędzia nogi nie pobieli,
Choć ją falami swemi wiecznie myje.
Powiedzcie matce, że jestem dość stary,
Bym swego bronił; niech mi więc przebaczy.
Demetr. Chcesz więc tak zdradzić szlachetną twą panię?
Aaron. Ma pani panią jest moją, mną samym
Jest to niemowlę, obraz mej młodości,
Nad świat mi droższy; na przekor też światu
Będę od wszelkiej zasłaniał je krzywdy,
Jak to niebawem który z was poczuje.
Demetr. To będzie wieczną matki naszej hańbą.
Chiron. Rzym nią pogardzi za tę szpetną słabość.