Nad pospolitych wynosi ich ludzi.
Polidor, dziedzic króla Cymbelina,
Którego ojciec nazwał Gwideryuszem,
Gdy, na trójnogu siedząc, rozpowiadam
Młodości mojej wojenne potrzeby,
Duszą ulata w sam potyczki zamęt,
I kiedy mówię: „wróg mój się powalił,
Ja kark mu dumny nogą nadeptałem“,
Wraz krew królewska na twarz mu wybiega,
A pot na czoło, młode nerwy tęży,
Wedle słów treści przybiera postawę.
Brat młodszy, Kadwal, niegdyś Arwiragus,
Ożywia powieść moją, i oczyma
Tajemne duszy swojej zdradza myśli.
Ha, słyszę krzyki; ruszyli już zwierzę. —
O! Cymbelinie, niebo mi jest świadkiem,
Żeś mnie niesłusznie skazał na wygnanie;
Żeby się pomścić, synów twych wykradłem,
Gdy jeden liczył lat trzy, a dwa drugi,
Aby ci wydrzeć dwóch twoich dziedziców,
Jak ty mi moje wykradłeś dziedzictwo.
Byłaś mi matką, moja Eryfilo,
Oni jak matki czczą twoją mogiłę;
Mnie, Belaryusza, a dzisiaj Morgana,
Biorą za ojca. — Ruszyli już zwierzę (wychodzi).
Imogena. Kiedyśmy z koni zsiadali, mówiłeś,
Że Milford blizko. Matka ma goręcej
Po raz mnie pierwszy widzieć nie pragnęła,
Jak ja go pragnę zobaczyć. Pizanio,
Powiedz, o powiedz, gdzie jest mój Postumus?
Lecz czemu na mnie tak smutno spoglądasz?
Czemu tak ciężko z głębi piersi wzdychasz?
Postać człowieka z twarzy twej wyrazem