Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/81

Ta strona została przepisana.

Belaryusz.  Najlepszym strzelcem byłeś, Polidorze,
A więc naszego święta będziesz królem;
Kadwal kucharzem, ja twym będę sługą.
Wnetby przemysłu pot osechł i umarł,
Gdyby cel pracy podnietą mu nie był.
Idźmy! potrawy skromne głód zaprawi.
Znużenie chrapi na kamiennem łożu,
Z puchu poduszka twarda dla lenistwa.
A teraz pokój tobie, biedny domu,
Co sam się strzeżesz!
Gwider.  Jak jestem znużony!
Arwirag.  I mnie odbiegły siły, nie apetyt.
Gwider.  Mamy tu resztki zimnego mięsiwa,
Ogryzieni kości, nim kucharz przyrządzi
Świeżą zwierzynę.
Belaryusz  (zaglądając do groty). Zatrzymajcie kroki!
Gdybym nie widział, że je naszą strawę,
Myślałbym, że tu wróżka jaka przyszła.
Gwider.  Cóż to ujrzałeś?
Belaryusz.  Anioł, na Jowisza!
Cud ziemski! Patrzcie, jak boskie zjawisko
W chłopca postaci! (Wchodzi Imogena).
Imogena.  Nie róbcie mi krzywdy,
Dobrzy panowie; wołałem, nim wszedłem;
Bóg świadkiem, chciałem wyżebrać lub kupić,
Co tu spożyłem, lecz nic nie ukradłem,
Nicbym nie ukradł, choćbym na podłodze
Zobaczył złoto kupami rozsiane.
Oto pieniądze za moje potrawy.
Myślą mą było po skończonej uczcie
Na stole moją zostawić zapłatę,
I odejść modląc się za gospodarza.
Gwider.  Młodzieńcze, jakto? dajesz nam pieniądze?
Arwirag.  Niech się wprzód raczej wszystko złoto ziemi
W błoto przemieni! Bo nie więcej warte,
Chyba dla ludzi, którzy bogom z gliny
Pokłony biją.
Imogena.  Ach, gniew wasz spostrzegam!