Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Zdaje się, w sercu jego poplątały.
Arwirag.  Kwitń, cierpliwości! Smutku, bzie smrodliwy,
Zgniły swój korzeń odpięć od winnicy,
Niech się na słońcu rozwija winograd!
Belaryusz.  Późne już rano, idźmy! Kto się zbliża?

(Wchodzi Kloten).

Kloten.  Ni śladu zbiegów. Ten łotr ze mnie szydził.
Jakżem zmęczony!
Belaryusz.  Ani śladu zbiegów?
Czy o nas mówi? Choć go nie widziałem,
Od lat już wielu, poznałem go przecie:
To syn królowej brytańskiej, to Kloten.
Coś się tu knuje, bezpieczniej nam odejść,
Boć uchodzimy tu za wywołańców.
Gwider.  On tu sam jeden, z moim zobacz bratem,
Czy w poblizkości straży jakiej niema.
Mnie tu z nim, proszę, zostawcie sam na sam.

(Wychodzą: Belaryusz i Arwiragus).

Kloten.  Co wy za jedni? Czemu uciekacie?
Jakieś opryszki w tych schowane górach.
Słyszałem o nich. Co ty za niewolnik?
Gwider.  Nigdym się jeszcze nie dopuścił czynu,
Coby tej nazwy robił mnie godniejszym,
Jak kiedym szablą na słowo niewolnik
Nie odpowiedział.
Kloten.  Widzę, żeś rozbójnik,
Gwałciciel prawa. Poddaj się, złodzieju!
Gwider.  Ja? komu? tobie? Toż nie mam ramienia
Jak twe ciężkiego? i serca jak twoje?
Prawda, że w ustach groźniejsze masz słowa,
Bo nie przywykłem w gębie nosić miecza.
Co ty za jeden, bym ci się miał poddać?
Kloten.  Nędzniku, czyś mnie z odzieży nie poznał?
Gwider.  Ni ciebie, łotrze, ni twojego krawca,
A twego dziadka, bo on zrobił suknie,
Co robią ciebie.
Kloten.  Zabawny opryszku,
Wiedz, że tych sukni nie robił mój krawiec.