Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Gwider.  Dziękuj więc temu, co ci je darował.
Widzę, że jesteś trochę postrzelony,
Żal mi też kija na takiego dudka.
Kloten.  Słuchaj mojego nazwiska, złodzieju,
I drżyj!
Gwider.  Więc słucham.
Kloten.  Nazywam się Kloten.
Gwider.  Zwij się więc Kloten, łotrze dubeltowy,
Widzisz, że nie drżę. Gdybyś zwał się żmija,
Albo ropucha, choćby nawet pająk,
Prędzejbym zadrżał.
Kloten.  Na większy twój przestrach,
Na twą konfuzyę, wiedz, żem syn królowej.
Gwider.  Bardzo żałuję, że twoja figura
Nie odpowiada twemu urodzeniu.
Kloten.  I nie drżysz?
Gwider.  Tylko tych lękam się ludzi,
Których poważam, to jest, ludzi mądrych,
Z głupców się tylko śmieję bez obawy.
Kloten.  Więc giń! Gdy własną zabiję cię ręką,
Za koleżkami twoimi pogonię,
A głowy wasze dam na widowisko
Na bramach Ludu. Poddaj się, opryszku!

(Wychodzą walcząc. — Wchodzą: Belaryusz i Arwiragus).

Belaryusz.  Dokoła pusto.
Arwirag.  Ani żywej duszy,
Pewnoś się zmylił.
Belaryusz.  Nie mogę przypuścić.
Dawno już, prawda, jak go nie widziałem,
Lecz czas nie zmienił twarzy jego rysów,
I głos zachował całą dawną szorstkość.
Tak, to był Kloten, ani wątpliwości.
Arwirag.  Tutaj zostali. Byle brat mój tylko
Sprostać mu zdołał! Bo jak powiadałeś,
Człek to okrutny.
Belaryusz.  Nim wyrósł na męża,
Był obojętny na ryczącą groźbę,
Bo mu zbywało zawsze na rozsądku,