Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/91

Ta strona została przepisana.

Jak pod dołkiem zefir dmuchający,
Nie pochylając wonnej kwiatów głowy;
Lecz kiedy wściekłość krew wzburzy królewską,
Są jak uragan, co sosn górnych szczyty
Do ziemi zgina. Instynkt niewidomy
Tajemnym wpływem bez mistrzów ich uczył
Honoru, wdzięku, królewskiej godności,
I męstwa, które choć dziko w nich rośnie,
Wydaje plony jakgdyby posiane! —
Nie mogę jednak pojąć, co ma znaczyć
Przy grocie naszej Klotena obecność,
Co śmierć nam jego przyniesie? (Wchodzi Gwideryusz).
Gwider.  Gdzie brat mój?
Do matki wodą posłałem w poselstwie
Klotena pałkę, a na zakładnika
Aż do powrotu ciało zatrzymałem. (Uroczysta muzyka).
Belaryusz.  Cicho! czy słyszysz? Mój sztuczny instrument!
Ale dlaczego Kadwal weń uderzył?
Gwider.  Czy w domu Kadwal?
Belaryusz.  Przed chwilą stąd wyszedł.
Gwider.  Jaka myśl jego? Instrument ten milczał
Od czasu drogiej matki naszej zgonu.
Rzecz uroczysta tylko uroczystym
Przystoi sprawom. Co się to ma znaczyć?
Radość z niczego i łzy bez przyczyny
Są małpy śmiechem lub płaczem dzieciny.
Czy rozum stracił?

(Wchodzi Arwiragus, niosąc Imogenę jak umarłą).

Belaryusz.  Widzisz go? Wychodzi
Niosąc w ramionach gorzkie tłómaczenie
Czynu, co naszych nagan był przedmiotem.
Arwirag.  Umarła w klatce droga nam ptaszyna.
Chętniejbym w życia sześćdziesiąt lat skoczył
Z moich szesnastu, chętniejbym zamienił
Dwie skoczne nogi młodzieńcze w dwie kule,
Niż tego dożył!
Gwider.  Słodka, wonna lilio,
Choć piękna w brata mojego objęciach,