nienawiścią i nie mogący nawet we własnych dzieciach miłości zaszczepić.
Szajlok nie jest już owym wściekłym Barabbaszem Marlowe’a, krzyczącemi barwami rzuconym na płótno, ale istotą żywą, nauczoną uciskiem chytrości, ulegającą pozornie, a czekającą na sposobność tylko, aby pomścić krzywdy doznane. Ten człowiek z pod prawa wyjęty, mając raz prawo za sobą, chce je zwrócić niezbłagane przeciw ciemiężcom swoim. Nie zapominajmy, że poeta, dla tem większego usprawiedliwienia go, świeżo wydarł mu córkę, jedyne dziecię, a sprawcą tej bolesnej straty uczynił chrześcijanina, że z Jessyką porwano mu owoc trudów całego życia, to, co od dziecięcia może kochał więcej.
Antonio, ten wzór przyjaciół, mąż pełen powagi i umiarkowania, umiejący ze stoicyzmem znosić przeciwności, z którego ust się skarga nie wyrywa, który dla przyjaciela święci się ochotnie, jest znakomitej piękności charakterem, z wielką pewnością ręki i energią, a prostotą środków nakreślonym. Od pierwszej sceny go poznajemy i kochać musimy. Dał się wplątać lekkomyślnemu Bassanio, ale wszystkie następstwa danego słowa znosi z nienaruszonym spokojem i krwią chłodną. Obok niego ten przyjaciel tak poczciwy, a płochy i nierozważny, serdeczny, a nieopatrzny, jest właśnie człowiekiem, jakiego sobie musiał wybrać Antonio. W sprzeczności tych barw charakterów, dopełniających się wzajemnie, jest niezmierna znajomość serca ludzkiego. Zestawienie tych dwóch ludzi jest genialne i ono czyni akcyę możliwą. Z kim innym, baczniejszym, rzeczby się stała nieprawdopodobna. Bassanio i Antonio przypadają do siebie, ale ostatni góruje nad nim poświęceniem, szlachetnością charakteru. Równie wybornie odmalowany Lorenco, kochanek Jessyki, z całą gorączką młodości, która gdy kocha, nie patrzy na jutro, na przyszłość, na dalsze skutki swych kroków, rzuca się w objęcia dnia dzisiejszego, nie umiejąc oprzeć się urokowi dwojga oczu, obiecujących szczęście.
Energiczny charakter pięknej Porcyi, wesoła, znowu dla kontrastu, towarzyszka jej Neryssa, czuła i namiętna Jessyka, uciekająca z pod tego dachu, pod którym miłość nie mieszka, wszyscy aż do Lancelota i starego Gobbo, są to żywi ludzie, z natury malowani.
Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —