Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/134

Ta strona została przepisana.
—   124   —

Których do dzisiaj w mym domu widziałam.
Ks Mar.  I za te nawet dziękuję ci słowa.
Prowadź mnie teraz do twoich szkatułek,
Dozwól mi próbę fortuny mej zrobić.
Przysięgam, pani, na ostrze tej szabli,
Od której Sofi i perski legł książę,
Trzykroć pierzchnęły wojska Solimana,
Że gotów jestem, aby cię pozyskać,
Najśmielszych źrenic wytrzymać spojrzenie,
Najśmielsze serca przewyższyć odwagą,
Szczenię od piersi niedźwiedzicy wydrzeć,
I ze lwa szydzić, gdy zgłodniały ryczy.
Ale, ach! kiedy Lichas z Herkulesem,
Kto z nich dzielniejszy, w kostki chcą rozstrzygnąć,
Rzut może lepszy z słabszej wypaść ręki,
I giermek może Alcyda zwyciężyć.
I ja tak, pani, ślepych losów dziełem,
Utracić mogę, co mniej godny zyska,
I umrzeć z żalu.
Porcya.  Musisz jednak, książę,
Albo natychmiast wyrzec się wyboru,
Lub przody przysiądz, że jeśli się zmylisz,
Nigdy już później, do żadnej kobiety,
Nigdy nie rzekniesz słowa o zamęźciu.
Namyśl się dobrze.
Ks. Mar.  Idźmy do szkatułek!
Porcya.  Lecz przody, książę, śpieszmy do świątyni,
A po obiedzie wybór będzie wolny.
Ks. Mar.  Niech los przyjazny wiedzie moją rękę
Na szczęście wieczne albo wieczną mękę!

(Trąby. — Odchodzą).


SCENA II.
Ulica w Wenecyi.
(Lancelot i Gobbo).

Lancelot.  Bez wątpienia, sumienie pozwoli mi drapnąć od tego żyda, mojego pana. Dyabeł stoi mi przy boku i kusi