Których do dzisiaj w mym domu widziałam.
Ks Mar. I za te nawet dziękuję ci słowa.
Prowadź mnie teraz do twoich szkatułek,
Dozwól mi próbę fortuny mej zrobić.
Przysięgam, pani, na ostrze tej szabli,
Od której Sofi i perski legł książę,
Trzykroć pierzchnęły wojska Solimana,
Że gotów jestem, aby cię pozyskać,
Najśmielszych źrenic wytrzymać spojrzenie,
Najśmielsze serca przewyższyć odwagą,
Szczenię od piersi niedźwiedzicy wydrzeć,
I ze lwa szydzić, gdy zgłodniały ryczy.
Ale, ach! kiedy Lichas z Herkulesem,
Kto z nich dzielniejszy, w kostki chcą rozstrzygnąć,
Rzut może lepszy z słabszej wypaść ręki,
I giermek może Alcyda zwyciężyć.
I ja tak, pani, ślepych losów dziełem,
Utracić mogę, co mniej godny zyska,
I umrzeć z żalu.
Porcya. Musisz jednak, książę,
Albo natychmiast wyrzec się wyboru,
Lub przody przysiądz, że jeśli się zmylisz,
Nigdy już później, do żadnej kobiety,
Nigdy nie rzekniesz słowa o zamęźciu.
Namyśl się dobrze.
Ks. Mar. Idźmy do szkatułek!
Porcya. Lecz przody, książę, śpieszmy do świątyni,
A po obiedzie wybór będzie wolny.
Ks. Mar. Niech los przyjazny wiedzie moją rękę
Na szczęście wieczne albo wieczną mękę!
Lancelot. Bez wątpienia, sumienie pozwoli mi drapnąć od tego żyda, mojego pana. Dyabeł stoi mi przy boku i kusi