Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/143

Ta strona została przepisana.
—   133   —

Z niechęcią idę; dla mej spokojności
Jakieś tu groźne warzy się nieszczęście,
Bo mi się śniło o workach pieniędzy.

Lancelot.  Proszę cię, śpiesz się, mój panie, bo mojego pana niecierpliwi twoja nieobecność.
Szajlok.  Jak mnie jego.
Lancelot.  Jest między nimi zmowa. Nie mówię, że zobaczysz maskaradę; jeśli zobaczysz jednak, to nie darmo puściła mi się krew z nosa, o szóstej rano, w ostatni czarny poniedziałek,[1] jest cztery lata temu, popołudniu we wstępną środę.

Szajlok.  Co? maskarada? Słuchaj mnie, Jessyko,
Drzwi mi zarygluj; a jeśli usłyszysz
Odgłos bębenków, piszczałek świstanie,
Pamiętaj, proszę, okna nie otwieraj,
I na ulicę nie wychylaj głowy,
Aby szalonych chrześcijan, pośród gwaru,
Lakierowanym przyglądać się twarzom.
Zatkaj mi uszy domu, to jest okna,
Ażeby puste waryatów tych wrzaski
Skromnej komnaty ścian nie obrażały.
Nie mam ochoty ucztować dziś w mieście,
Nie mam, przysięgam na laskę Jakóba,
Lecz pójdę. Ruszaj i powiedz, że przyjdę.
Lancelot.  Pójdę i powiem. A ty, młoda panno,
Pomimo przestróg wychyl oknem głowę;
Chrześcijanina ujrzysz na ulicy
Godnego spojrzeń pięknej żydowicy (odchodzi).
Szajlok.  Co ci Hagary potomek ten szeptał?
Jessyka.  Powiedział tylko: pani, bądź mi zdrowa!
Szajlok.  Dobre chłopczysko, tylko żarłok straszny,
Ciężki do pracy, a we dnie śpi więcej
Niż żbik śród boru. Nie chcę w moim ulu
Trutni hodować, chętnie go też dałem

  1. Czwartego kwietnia 1360 r., drugiego dnia Wielkanocy, gdy wojsko Edwarda III obozowało pod Paryżem, mróz przypadł tak ciężki, że jazda na koniach umierała od zimna. Odtąd Anglicy poniedziałek wielkanocny nazywali czarnym poniedziałkiem.