Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/144

Ta strona została przepisana.
—   134   —

Rozpustnikowi, któremu, daj Panie!
Niech dopomoże do przemarnowania
Sum pożyczonych. Bądź zdrowa, Jessyko;
Może być bardzo, że za chwilę wrócę.
Zrób jak mówiłem: zamknij drzwi na rygiel,
Bo strzeżonego pan Bóg, mówią, strzeże;
Mądry naukę i z przysłowia bierze (odchodzi).
Jessyka.  Bądź zdrów! — Jeżeli losy mnie nie zwiodą,
Ja tracę ojca, a ty córkę młodą (odchodzi).


SCENA VI.
Ulica. — Przed domem Szajloka.
(Gracyano i Salarino, w maskach).

Gracyano.  Oto poddasze, pod którem Lorenco
Zejść się miał z nami.
Salarino.  Już przeszła godzina.
Gracyano.  Bardzo się dziwię, że go jeszcze niema:
Kochanek zwykle przed zegarem bieży.
Salarino.  Dziewięćkroć chyżej Wenery gołębie
Lecą zatwierdzać nowych uczuć węzły,
Niźli dochować raz już danej wiary.
Gracyano.  Tak zawsze będzie. Kto wstaje od uczty
Z tym apetytem, z którym zasiadł do niej?
Gdzie rumak, który z równym będzie ogniem
Wracał po drodze, którą raz przemierzył?
Każdy z nas ziemi tej wszystkich piękności
Pragnie goręcej, niżeli używa.
Jak młody panicz, lub jak marnotrawnik
Wypływa z portu okręt strojny w flagi,
Gnany zalotnych wiatrów uściskami;
Ale powraca jak syn marnotrawny,
Z podartym żaglem, z piersią skołataną,
Odarty z bander przez swych zalotników.

(Wchodzi Lorenco).

Otóż Lorenco. Później więcej o tem.
Lorenco.  Ach, przyjaciele, przebaczcie spóźnienie;