Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/160

Ta strona została przepisana.
—   150   —

Pozorną prawdą, przez którą czas chytry
I mędrców zwodzi. Więc błyszczące złoto,
Mijam cię, twardy Midasa pokarmie,
I ciebie, blady, zwykły pośredniku
Ludzkich układów. Ty, biedny ołowiu,
Co raczej grozisz, niźli obiecujesz,
Ja nad wymowę cenię twoją bladość,
Ciebie wybieram, daj mi złotą radość!
Porcya.  Jak wszystkie inne uczucia topnieją!
Rozpacz, co już się żegnała z nadzieją,
Trwoga i zazdrość z źrenicą zieloną!
Hamuj, miłości, radość twą szaloną!
Sącz po kropelce rozkosz do mej duszy,
Albo jej zbytek wątłe ciało skruszy!
Lękam się zbytku.
Bassanio  (otwierając ołowianą szkatułkę). O Boże! co widzę?
Porcyi oblicze! I jakiż pół-bożek
Na ziemię zstąpił? Czy oko jej mruga?
Lub czyli tylko w oczu moich stoku
Ruszać się zdaje? Usta jej rozdziela
Cukrowy oddech; tak słodka przegroda
Tak słodkich dzielić powinna przyjaciół.
Włosy jej malarz jak pająk powikłał,
Złote ich sploty przemienił w tkaninę,
Co ludzkie serca niezawodniej chwyta,
Niż sieć pajęcza muchy i komary.
Jej oczy! Jakże oddać mógł te oczy?
Kiedy z nich jedno, wiernie przedstawione,
Dość miało siły ukraść jego oba,
I w środku pracy zatrzymać malarza?
Lecz jak pochwały me niżej są wdzięków
Tego tu cienia, tak daleko znowu
Ten cień jest niżej wdzięków swego wzoru.
Lecz pismo jakiż los mi zapowiada?
(Czyta) Ty, coś nie sądził z pozoru,
Wniosłeś szczęście do wyboru.
Skarbem takim zbogacony,
Czego szukać ci potrzeba?