Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/167

Ta strona została przepisana.
—   157   —

Antonio.  Dość tego; próśb tych daremnych już dosyć!
Śmierci mej pragnie: wiem dobrze dlaczego:
Nieraz ja z szponów jego wyzwoliłem
Biednych, co na czas zgłosili się do mnie;
Stąd ta nienawiść.
Salarino.  Doża nie zezwoli
Na wykonanie takiego obligu.
Antonio.  Doża hamować biegu praw nie może,
By cudzoziemcom nie dać w podejrzenie
Sprawiedliwości naszych trybunałów,
Pomny, że miasta naszego bogactwo
Spoczywa całe na ufności kupców.
Straty i troski tak mnie wycieńczyły,
Że mi zaledwo funt mięsa zostanie
Na wierzyciela mojego dług krwawy.
Stróżu, wracajmy. Bylebym przed śmiercią
Bassania ujrzał, o resztę nie stoję. (Wychodzą).


SCENA IV.
Belmont. — Pokój w domu Porcyi.
(Porcya, Neryssa, Lorenco, Jessyka i Baltazar).

Lorenco.  Pani, choć mówiąc skromność twą obrażę,
Wyznam, że w myślach szczytne masz pojęcie
Boskiej przyjaźni, czego dziś dowodzisz,
Tak stale znosząc męża twego odjazd.
A gdybyś jeszcze wiedziała, o pani,
Ile szlachetnej pomagasz osobie,
Ile do męża twego przywiązanej,
Wiem, żebyś w sercu więcej czuła dumy,
Więcej niż dobroć pospolita wzbudza.
Porcya.  Nie żałowałam nigdy dobrych czynów,
I dziś nie będę. W towarzyszach bowiem,
Którzy pospołu dnie żywota pędzą,
Których myśl jedno jarzmo uczuć sprzęga,
Musi być równa miara i stosunek
Ducha, zwyczajów, chęci i skłonności;
To mi więc każe sądzić, że Antonio,