Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/218

Ta strona została przepisana.
—   208   —

Gremio.  Zgoda. Dałbym najpiękniejszego konia z całej Padwy temu, coby chciał rozpocząć z nią umizgi, dobić targu, pojąć ją za żonę, do ślubnej poprowadzić komnaty i dom od niej uwolnić. Idźmy!

(Wychodzą. — Tranio i Lucencyo wracają na przód sceny).

Tranio.  Powiedz mi, panie, czy miłość tak nagle
Człowieka serce może opanować?
Lucencyo.  Pókim tej prawdy nie stwierdził na sobie,
Nie chciałem nigdy wierzyć drugich słowu;
Lecz gdym tu stojąc patrzył w nią bezczynnie,
W mej bezczynności miłość mnie podbiła.
A teraz z całą wyznam ci szczerotą,
Tobie, co jesteś wierny mi i drogi,
Jak niegdyś Anna kartagińskiej pani,
Tranio, goreję, o Tranio mój! zginę,
Jeśli tej skromnej nie zyskam piękności.
Radź mi, o, Tranio, bo wiem, że to możesz,
Bądź mi pomocą, wiem, że nie odmówisz.
Tranio.  Nie pora teraz łajać cię, mój panie,
Wyrzuty z serca uczuć nie wygonią:
Jeśli gorąca drasnęła cię miłość,
Jedyną teraz dać ci mogę radę:
Redime te captum, quam, queas minimo.
Lucencyo.  Dzięki! mów dalej, bo każde twe słowo
Leje pociechę do zbolałej duszy.
Tranio.  Tak długo oczy w dziewkę tę wlepiałeś,
Żeś może sprawy tej nie dojrzał rdzenia.
Lucencyo.  W słodkiej jej twarzy tyłem wdzięków widział,
Ile ich miała córka Agenora,
Przed którą Jowisz, choć świata był panem,
Kretyjskie brzegi całował kolanem.
Tranio.  Jakto? niczego więcej nie widziałeś?
Czy nie słyszałeś starszej siostry fuków,
Zaledwo znośnych dla śmiertelnych uszu?
Lucencyo.  Widziałem ruchy ust jej koralowych,
Czułem w powietrzu oddechu jej wonie.
Słodkie i święte, wszystko, com w niej widział.
Tranio.  Czas go, jak widzę, z zachwytu rozbudzić. —