Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/226

Ta strona została przepisana.
—   216   —

Hortens.  Milcz, Grumio! (Zbliżają się).
Witam, signor Gremio!
Gremio.  Rad jestem, że cię spotkałem, Hortensyo.
Czy wiesz, gdzie idę? do domu Minoli.
Dałem mu słowo, że mu przyprowadzę
Dla pięknej Bianki uczonego mistrza,
I jakimś trafem szczęśliwym spotkałem
Tego młodzieńca, który mu się przyda
Przez swą naukę i swe ułożenie;
Biegły w poezyi, oczytany w książkach,
Wybornych książkach, wierzaj mi na słowo.
Hortens.  To bardzo dobrze; ja też z mojej strony
Mam przyjaciela, który mi obiecał
Doskonałego znaleźć muzykanta;
I w tej więc sprawie nie gorszy od ciebie,
Dowiodę Biance, jak kocham ją szczerze.
Gremio.  Jak ja ją kocham, uczynkiem dowiodę.
Grumio  (na str.). Tego dowiodą worki twoje raczej.
Hortens.  Nie pora mówić o naszej miłości.
Słuchaj mnie raczej, bo jak mi się zdaje,
Mam doskonałe dla obu nowiny.
Oto jest szlachcic, którego spotkałem,
Który za wspólną przyrzeka ugodą
Do sekutnicy w zaloty się udać,
Pojąć ją nawet przy dobrym posagu.
Gremio.  Targ wyśmienity, byleby go dobił.
Czy mu o wszystkich wadach jej mówiłeś?
Petruchio.  Wiem, że swarliwa jest z niej sekutnica;
Jeśli to wszystko, nic w tem niema złego.
Gremio.  Tak myślisz? brawo! Z których stron przybywasz?
Petruchio.  Jestem z Werony; ojciec mój, Antonio,
Umarł niedawno, dziś, pan mej fortuny,
Liczę na długie i szczęśliwe lata.
Gremio.  Przy takiej żonie? Dziwne to nadzieje.
Lecz, gdy masz serce, szczęść ci Panie Boże!
Proszę, na moją szczerą rachuj pomoc.
Czy chcesz naprawdę udać się w zaloty
Do tego żbika?