Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/228

Ta strona została przepisana.
—   218   —

O której mówisz? Tak lub nie, odpowiedz.
Tranio.  A gdyby? Proszę, jaka w tem obraza?
Gremio.  Niema obrazy, jeśli bez słów więcej
Co rychlej z tego wyniesiesz się miasta.
Tranio.  Alboż ulice nie są równie wolne
Dla mnie jak dla was?
Gremio.  Ale nie dziewczyna.
Tranio.  Czy wolno będzie o powody spytać?
Gremio.  Dla tych powodów, skoro chcesz je wiedzieć,
Że to signora Gremio jest kochanka.
Hortens.  Że to kochanka signora Hortensyo.
Tranio.  Powoli! Jeśli dobrzy z was szlachcice,
Raczcie mnie, proszę, wysłuchać cierpliwie:
Baptysta jest to szlachcic urodzony,
I stary ojca mojego przyjaciel,
A choćby córkę miał, jak jest, piękniejszą,
Niema powodów, aby konkurentów
Nie miała więcej, a i mnie w ich liczbie.
Do córki Ledy wzdychało tysiące,
Do Bianki jeden więcej może wzdychać:
Lucencyo będzie konkurentem nowym,
Choćby z Parysem mierzyć się gotowym.
Gremio.  Jakto? ten panicz wszystkich nas przegada?
Lucencyo.  Pozwól mu pędzić, okuleje w drodze.
Petruchio.  Hortensyo, jaki cel tej gadaniny?
Hortens.  Daruj mi, panie, jeśli cię zapytam,
Czy kiedy córkę Baptysty widziałeś?
Tranio.  Nie, lecz wiem dobrze, że on dwie ma córki,
Jedną tak sławną z ostrego języka,
Jak druga sławna ze skromnej piękności.
Petruchio.  Pierwsza jest dla mnie, zostaw ją w spokoju.
Gremio.  Pracę wielkiemu zostaw Alcydowi,
Większą od wszystkich prac jego dwunastu.
Petruchio.  A teraz, proszę, słuchaj, co ci powiem:
Najmłodszą córkę, do której chcesz wzdychać,
Ojciec dla wszystkich zamknął konkurentów,
Żadnemu nie chce ręki jej obiecać,
Póki nie wyda za mąż starszej córki;