Sąsiedzie, podarunek tego pana jest miiy, nie wątpię. Aby równej uprzejmości złożyć dowody, ja co byłem od ciebie traktowany uprzejmiej, jak ktokolwiek inny, ofiaruję ci całem sercem tego młodego literata, (prezentuje Lucencya) który długo w Reims studyował, ćwiczony w greczyźnie i łacinie i innych językach, jak tamten w muzyce i matematyce. Nazywa się Kambio, proszę cię, racz przyjąć jego usługi.
Baptysta. Tysiączne dzięki, signor Gremio. Witam cię dobry Kambio. (Do Trania) Ale ty, łaskawy panie, o ile mi się zdaje, nie jesteś tutejszy. Czy mogę zapytać, jakiej okoliczności winienem twoje odwiedziny?
Tranio. Racz panie mojej śmiałości przebaczyć,
Ze chociaż obcy Padwie, twemu miastu,
Śmiem się ubiegać o rękę twej córki,
O rękę pięknej i cnotliwej Bianki.
Nie jest mi obce twe postanowienie,
Że pragniesz przódy starszą wydać za mąż;
O nic też więcej nie proszę cię teraz,
Jak, żebyś względny na me pochodzenie,
Raczył tę samą dobroć mi okazać,
Jaką okażesz mym wszystkim rywalom.
Co się twych córek wychowania tyczy,
Przynoszę tylko mały ten podarek,
Te kilka greckich i łacińskich książek,
Które wysoką będą miały cenę,
Jeżeli raczysz przyjąć je ode mnie.
Baptysta. Zwiesz się Lucencyo? a z których stron jesteś?
Tranio. Jestem Wincencya synem, rodem z Pizy.
Baptysta. Mąż znakomity, jeśli wieść nie kłamie.
Signor Lucencyo, witam się w mym domu.
(Do Hort.) Weź twoją lutnię, (do L.) ty zabierz te książki,
Zaraz do waszych pójdziecie uczenic.
Hola! (Wchodzi Sługa).
Tych panów do córek mych prowadź,
Powiedz, że ja im mistrzów tych posyłam,
I liczę, że ich przyjmą jak należy.